poniedziałek, 30 września 2013

Przyjdzie pani na koronację?

Niełatwo jest nauczyć się pisać, a może jeszcze trudniej nauczyć pisać. Montessori twierdziła, że dzieci powinny się uczyć pisać w wieku 3, 4 lat, kiedy ich ręka jest elastyczna i wrażliwa na dotyk. Uważała, że to, że dziecko nie umie czytać, wcale nie przeszkadza mu w ćwiczeniu samej techniki pisania. Jest to dla mnie całkiem przekonywujące, kiedy obserwuję zmagania sześcio- i siedmiolatków, którzy mają zupełnie niewyćwiczoną rękę, a wymaga się od nich, żeby w rok opanowali pisanie całego alfabetu pisanego, nawet całych słów i zdań i rzecz jasna równo w linijkach i jeszcze pod spodem najlepiej jakiś szlaczek. Często prowadzi to do tego, że dzieciaki dość szybko stwierdzają, że nienawidzą pisać.
My już cudów w pierwszej klasie nie dokonamy, jeśli dzieci nie ćwiczyły porządnie w przedszkolu, ale bardzo staramy się im tę żmudną pracę urozmaicić. Montessori bardzo nam pomogła, bo wymyśliła dwa cudownie proste i równocześnie genialne materiały do ćwiczenia ręki, które co najważniejsze, są uwielbiane przez dzieci. Pierwszy to metalowe figury – zestaw kilku prostych figur w specjalnych ramkach z niewielkim uchwytem do przytrzymywania. Podstawowa praca z tym materiałem, to odrysowywanie kształtów i wypełnianie ich konturów prostymi liniami. Ale można z tym poszaleć, tworząc własne kompozycje, rozety, witraże. I dzieci z tych opcji korzystają. Drugi materiał, to szorstkie litery. Każda z liter jest tak jakby wycięta z papieru ściernego i przyklejona na osobnej tabliczce. Dzieci wodząc palcami po danej literze uczą się kierunku jej pisania, a równocześnie uwrażliwiają rękę. Ulubionym ich zajęciem jest zgadywanie liter z zasłoniętymi oczami, albo odrysowywanie ich techniką frotażu. I jakoś nawet idzie to pisanie, bez nadmiernych jęków i narzekań, a u niektórych można dostrzec entuzjazm. Z małym S. idziemy po prostu po kolei alfabetem i jedna karta pracy za drugą, pisze sobie w szerokich liniach, bo odpowiedzialnie stwierdził, że na razie tylko w takich da radę. No i jak już napisze dwie linijki wielkiej litery i dwie linijki małej, to wybieramy króla (czyli tą najpiękniejszą literę spośród wielkich i małych) i rysujemy mu koronę. Do dyskusji na temat piękna liter S. przyłączają się też jego koledzy trzecioklasiści i w trójkę dywagują nad tym, którą to należy wybrać, a czasem wybiorą dwie. Jak już dziś wybrali to najpiękniejsze wielkie „h” i małe „h”, to S. podszedł do mnie z pytaniem: „Przyjdzie pani na koronację?”. Poszłam, oczywiście.


poniedziałek, 23 września 2013

Entuzjazm dyżurowania

Bycie dyżurnym wiązało się z pewnym podnieceniem, ale chyba tylko w pierwszej klasie. Potem już raczej tylko z negatywnymi emocjami. No bo wymagało to w końcu trochę pracy, żeby iść po wodę do oddalonej łazienki, zmyć tablicę – tak żeby nie było białych śladów i kwiatki, i cokolwiek jeszcze miałoby się znaleźć do roboty, to wiadomo, że dyżurny będzie robił. A u nas w szkole, to jest o wiele więcej obowiązków, bo, oprócz tych rutynowych, należy: ogłosić śniadanie, poukładać książki i materiały na półkach, napisać aktualną datę na tablicy, pozwijać pozostawione samopas dywaniki... A z panią K. (panią od przyrody) wymyśliłyśmy jeszcze jeden wspaniały wprost dyżur, który pozwala nam, w dodatku, realizować jeden z punktów podstawy programowej.
Ale najpierw o tym jak to jest zorganizowane i skąd zaczerpnięta inspiracja. Zaczerpnięta ze szkoły w Erfurcie, gdzie z zachwytem obserwowałyśmy radosne dzieci, które od rana ze spokojem i pogodą wyrzucały śmieci, sprawdzały datę w kalendarzu i pisały ją na tablicy, zamiatały i nakrywały do śniadania. Organizacja: to co najważniejsze to zaangażować jak najwięcej dzieci i zróżnicować dyżury. U nas w klasie jest: dwóch dyżurnych odpowiedzialnych za klasowe kwiatki, dwóch za porządek na półkach, dwóch za ogarnianie sali, dwóch za pilnowanie czasu śniadania i przynoszenie mleka z jadalni, dwóch za mazanie tablicy i pisanie daty. Dyżury są wypisane na specjalnej zalaminowanej karcie i opatrzone rysunkami, a przy dyżurze przypinamy klamerki z imionami dzieci. Co tydzień dyżurni się zmieniają i raczej nie ma problemu z chętnymi. Oczywiście są dyżury bardziej popularne (ogłaszanie śniadania, kwiatki i tablica) oraz mniej popularne (półki i ogarnianie sali), ale wiadomo, że jak teraz masz ten gorszy, to w następnym tygodniu możesz liczyć na lepszy. No i nowy wspaniały dyżur! Jest to uzupełnianie codziennie klasowego kalendarza pogody. W tym celu zamontowany został termometr zewnętrzny i mamy taką specjalną księgę, gdzie dzieciaki wpisują temperaturę, rysują jaki jest stopień zachmurzenia, czy są opady, jak należy się ubrać danego dnia i mogą jeszcze dodać własne uwagi. Oczywiście dyżur jest nowy, więc już na następne tygodnie są tłumy chętnych. Pewnie ten dziki entuzjazm trochę przygaśnie, ale i tak jest pokrzepiające to, że G. trzecioklasista marzy o tym, by w jednym tygodniu móc być dyżurnym od wszystkiego.

wtorek, 10 września 2013

Tegoroczne wyzwania, zeszłoroczne wzruszenia

Myślałam, że wraz z nastaniem roku szkolnego zacznę pisać tutaj niemalże codziennie, jak szalona. Ale ogarnęła mnie niemoc twórcza. Jestem w lekkim szoku, bo mam w klasie większość dziewczynek i jest zadziwiająco cicho i nie trzeba powtarzać różnych rzeczy wiele razy i wydaje mi się, że brak mi wyzwań, a to są dopiero wyzwania – te małe dziewczynki, choć innego rodzaju niż mali chłopcy. Więc muszę się jakoś otrząsnąć i wszystko sobie na nowo poukładać w głowie. Tymczasem zanim zacznę pisać o dziewczynkach, to jeszcze historia z chłopcami, z Zielonej Szkoły, więc już sprzed trzech miesięcy, jednakże – znacząca i wzruszająca.
Byłam w budynku i wchodziłam po schodach, kiedy nagle widzę trzecioklasistę K. ze łzami w oczach i desperacją na twarzy, biegnącego do swojego pokoju. Muszę powiedzieć, że nigdy go w takim stanie nie widziałam, bo zazwyczaj jest on ostoją spokoju, naturalnej pogody ducha, kultury i optymizmu. Spróbowałam dostać się do jego pokoju, ale zabarykadował drzwi swoim ciałem. Powiedziałam, że jeśli mnie nie wpuści to otworzę siłą, bo się o niego martwię i nie mogę zostawić go tam samego. K. odblokował drzwi i jednym skokiem rzucił się na łóżko, buzią do poduszki. I tak już pozostał. Nieruchomo. Mimo przeróżnych forteli, mniej lub bardziej psychologicznie wyszukanych, K. leżał jak kłoda. Zaczęłam się stresować, że jeszcze się udusi, albo coś (tym bardziej, że ma astmę). Wyszłam z pokoju w poszukiwaniu pomocy i na schodach natknęłam się na panią Ma. (za dużo tych pań na M. u nas) prowadzącą trzecioklasistę S. Jego zacięta mina i rumieniec na twarzy dały mi do zrozumienia, że mógł mieć coś wspólnego z dziwnym zachowaniem optymisty K. Dowiedziałam się, że rzecz działa się przy stole ping-pongowym, historia dosyć zawiła, ale generalnie rzecz biorąc K. (niezwykle wrażliwy chłopiec) poczuł się niesprawiedliwie oceniony i zwyzywany przez S. Natomiast S.(prawdziwy twardziel) nie rozumiał, że to co powiedział mogło kogokolwiek urazić, ale był gotów naprawić to co zepsuł. Zaprosiłam go do pokoju K. i tam oboje siedliśmy koło łóżka, a K. dalej leży jak kłoda. Ja coś zaczęłam mówić, S. coś zaczął mówić, ale wszystko nieumiejętnie i bez sensu. K. nadal leży. W ostatniej desperacji mówię: K. rusz prawą nogą jeśli chcesz, żebyśmy wyszli. (nie rusza) To chcesz żebyśmy zostali? (wzruszenie ramion!). To może pogadasz z S. o tym co się stało, on tu przyszedł specjalnie po to. I wtedy K. zerwał się jednym ruchem z łóżka i rzucił się na S., ale wcale nie po to, żeby go rąbnąć (jak ja oczywiście myślałam), tylko się do niego przytulił! Wczepił się w niego po prostu i tak został. A S. w kompletnym szoku oddał mu ten uścisk i tak stali z dobrą minutę, a ja naprawdę małej wiary nauczycielka ocierałam z boku łzy. Wzięłam ich do siebie, dałam po „ciastku pokoju” i poszłam na dół opowiedzieć koleżankom co widziałam...