czwartek, 30 stycznia 2014

głosowanie

Zapraszam do głosowania na mojego bloga w konkursie "Blog roku 2013". 

 Żeby zagłosować  trzeba wysłać SMS o treści B00131 na numer 7122. Koszt SMS-a wynosi 1,23 zł
Uwaga! W numerze bloga znak "0" to cyfra zero. Trzeba też pamiętać, aby nie wstawiać w treść SMS-a spacji!
Głosowanie trwa do 6 lutego do godziny 12:00.

zmotywowany

Hurra! Niech żyje motywacja wewnętrzna! Bez ocen. Bez cukierków. Bez naklejek. Bez wizji obiecanej bajki czy meczu w telewizorze. Bez pochwał nawet. Jest to oczywiście wersja skrajna i bardzo ortodoksyjna. Pewnie nie z każdym zadziała. Zwłaszcza z dorosłym. Niestety też nie z każdym dzieckiem chodzącym do szkoły Montessori. A tak byśmy chcieli... Żeby im się chciało bardziej niż nam...
Wielka więc była ostatnio moja radość z tego co mi powiedział pierwszoklasista B. To jest ogólnie rzecz biorąc bardzo poważny człowiek. Człowiek, który lubi, żeby mu się rzeczy w życiu udawały. Jeżeli z czymś ma problem, to potrafi szybko się zniechęcić. Problem pojawił się przy pisaniu – nie przy składaniu liter, tylko przy czystej grafomotoryce. Przeprowadziliśmy na ten temat kilka poważnych rozmów i jakoś to pisanie ruszyliśmy, lecz bez entuzjazmu. Ale jakieś dwa dni temu widzę B., który jak szalony uzupełnia karty pracy z kaligrafii i oddaje je do sprawdzenia jedna po drugiej. Potem jeszcze odrysował mapę Polski, podpisał, pokolorował i cały czas widziałam go intensywnie nad czymś pochylonego. Bez jęczenia, że nie wychodzi tak jak on by chciał, żeby wyszło. I jeszcze się wziął za dodawanie, znów coś powypełniał, oddał do sprawdzenia. Nie rozmawiałam z nim zupełnie tego dnia. Tylko na chwilę stanęłam nad jego mapą i skomentowałam, że mi się podoba i że jest bardzo pracowity. Nie przerwał pracy. Ale za chwile do mnie podszedł i mówi ze śmiertelnie poważną miną: „Ale wie pani, że ja to robię wszystko tylko z własnej woli?”

sobota, 25 stycznia 2014

rodzice

Pamiętam pierwszą rozmowę z rodzicami jednego z moich uczniów. Dopiero co skończyłam studia w czerwcu i mnie przestano uczyć, a tutaj nagle - ja uczę i jeszcze mam się wymądrzać na temat chłopca, którego niedawno poznałam, a przecież oni znają go od siedmiu lat. Właściwie to dopiero co skończyłam pierwsza klasę, nie rozumiem zadań z geometrii, pióro mi skrobie i napisałam „ó” na końcu wyrazu w dyktandzie i całkiem wyraźnie pamiętam jak wytężam uszy, żeby podsłuchać co wychowawczyni mówi na mój temat mojej mamie... Ale ci rodzice zdawali się tego nie zauważać. Zwracali się do mnie per „Pani” i mimo wszystko chcieli się ze mną spotkać i porozmawiać o tym swoim synku...
Z każdą następną rozmową było już trochę łatwiej. Każdą następną opinię do poradni pisałam szybciej. Ale do dziś mam niekiedy pragnienie, by stać się niewidzialną, gdy jakiś rodzic nadchodzi z naprzeciwka. I sama muszę przed sobą przyznać, że jest to strach, czy stres zupełnie nieracjonalny. Chyba raczej z przyzwyczajenia niż z rzeczywistych ku temu przesłanek. W naszej szkole stawiamy na indywidualne spotkania z rodzicami, a nie na przydługie gremialne zebrania (chociaż i te muszą się odbyć dwa razy w roku). I te spotkania twarzą w twarz są często bardzo miłe, czasem pouczające, czasem dają klucz do dziecka albo wskazują właściwy kierunek, czasem są trudne, ale w efekcie – zawsze potrzebne. Uważam, że jest to świetne, że można się razem z nimi pochylić nad światem małej istoty. Opowiedzieć i wysłuchać. Zawdzięczam tym rozmowom nową wiedzę, nowe pomysły i rozwiązania. Były też takie rozmowy, po których nie mogłam zasnąć, ale dzięki nim się wzmocniłam. A więc umiejętność znikania byłaby nie od rzeczy, ale jednak nie wykorzystywałabym jej w tych sytuacjach.

sobota, 18 stycznia 2014

dobra uczennica

Wczoraj rozmawiałam z pewnym miłym i elokwentnym panem, który chciał, abym przekonała go o wyższości szkoły Montessori nad tradycyjną. Moje argumenty mu się podobały, ale nie uważał ich za wystarczające. Ja też może nie do końca się przyłożyłam, bo nie wydaje mi się, żeby każdego należało przekonywać do tej metody. Jednego to zachwyci, inny stwierdzi, że to niemożliwe i tak się nie da. Ale jak myślę sobie o mojej edukacji, o tych godzinach spędzonych w ławce i jak widzę moich uczniów, to naprawdę im zazdroszczę. Na przykład N., która chodzi do nas od roku. W poprzedniej szkole szło jej wszystko świetnie, więc nie pojawiła się u nas – tak jak wiele innych dzieci – z powodu dysleksji/dysgrafii/dyskalkulii i szczególnego gnębienia. Pojawiła się z innych powodów. I rozwinęła skrzydła na całego. Ma pomysł za pomysłem i muszę powiedzieć, z pełnym szacunkiem, że ¾ z nich realizuje, a więc oto niektóre z jej prac:
  • książeczka z opisem części ciała i ich funkcji u ssaka, płaza, gada, ptaka, ryby
  • książeczka o budowie ziemi, z rysunkami i opisem rzecz jasna
  • książeczka z rysunkami najważniejszych zbóż i krótkimi informacjami na ich temat
  • wykres temperatur w listopadzie
  • książeczka z rysunkami i opisami wybranych ssaków żyjących w Europie
  • gra planszowa z zadaniami z mnożenia i dzielenia
  • książeczka opisująca piaski z różnych miejsc świata (wykorzystała do tego materiał, który mamy w klasie). Do każdego piasku odrysowała małą mapkę, która pokazuje gdzie jest miejsce skąd został przywieziony dany piasek.
  • stoi i czeka na lepsze czasy projekt małych książeczek z najważniejszymi informacjami o wszystkich krajach Europy
  • ostatnio jest wola do zrobienie pracy o rodzajach chmur
Napisałam akurat o N., która rzeczywiście robi wiele rzeczy i wciąż znajduje w sobie entuzjazm do nowych poszukiwań. Ale ja byłabym szczęśliwa, gdybym zrobiła choć połowę z tego w czasie mojej sześcioletniej podstawówki. A byłam bardzo dobrą uczennicą...

czwartek, 9 stycznia 2014

Mały, ale porządny

Mam takiego jednego ucznia, który ma zamiłowanie do małych rzeczy. Każda mała rzecz jest już w jakiś sposób fajna. I nie byłoby z tym żadnego problemu, gdyby nie jego zestrugane prawie do zera ołówki. Bo ten uczeń nie ma zamiłowania do pisania. Bardzo ciężko jest go namówić, by coś napisał. No i jak go już namówię, żeby coś jednak napisał i widzę jak wyciąga jeden z tych swoich mini ołówków, to wtedy trochę tracę cierpliwość do niego, do ołówków i do tego co może napisze. Dziś postanowiłam, więc uprzedzić fakty i usiadłam koło niego, pytając się: ”Czy masz jakiś porządny ołówek?”. Wyciągnął dwa niezmiennie małe (a właściwie to coraz mniejsze) ołówki i powiedział: „Tak, mam dwa bardzo porządne ołówki – nie depczą trawy i mówią proszę zamiast chcę.” No więc chyba mu wybaczę te małe ołówki...