piątek, 1 maja 2015

Podróż przez wyspy, półwyspy, cieśniny i przesmyki

Jest taki jeden materiał Montessori do nauki pojęć związanych z formami terenu, tworzącymi się przy zetknięciu wody z lądem. Dzieci uwielbiają pracować z tym materiałem, dlatego, że w jego skład wchodzą takie – można by powiedzieć – foremki, do których wlewa się wodę. Oprócz tego są drewniane tabliczki, gdzie woda jest gładka, a ląd szorstki.
I wtedy widać, że wyspa jest oblana wodą ze wszystkich stron, a jezioro to woda otoczona lądem, a archipelag to dużo małych wysp na oceanie. Kiedy dziecko już naleje sobie wodę, dopasuje podpisy i poćwiczy zapamiętywanie poszczególnych nazw, wtedy zwykle proponujemy mu zrobienie sobie własnej książki, gdzie będą wszystkie te formy. Można zrobić własne rysunki, można zrobić frottage korzystając z szorstkich tabliczek, albo poszukać na przykład zatoki, albo półwyspu na mapie i je przekalkować. Proponujemy to zawsze, z przekonaniem, że jest to jeszcze jedna forma ćwiczenia ręki i ćwiczenia pamięci. Dużo już takich książek powstało. Jedna została na półce w klasie, by świecić przykładem, inne zostały wzięte do domu, albo czekają gdzieś w szkole i czekają na lepsze czasy. Ale ostatnio zdarzyło się coś, co w całej krasie ukazało mi sens namawiania dzieci do takich działań, coś co mnie wewnętrznie rozpromieniło i wyzwoliło dużo nauczycielskiego entuzjazmu.
Dostaliśmy do klasy nowy materiał powiązany z tamtym. Jest to płócienna mata z nadrukiem fikcyjnej mapy, na której znajdują się wszystkie te formy: jezioro, zatoka, wyspa, półwysep, archipelag, cieśnina i przesmyk. Do tego są: drewniany samochodzik, drewniany samolocik i drewniana łódka oraz karty z poleceniami. Polecenia są tego typu: pojedź samochodem do końca półwyspu, opłyń wyspę łódką, znajdź jezioro na wyspie itd. Są one coraz trudniejsze i coraz bardziej złożone.

Do pracy z tym materiałem zabrała się ostatnio ochoczo trójka drugoklasistów. I już widzę jak mała M. ledwo co przeczytała pierwsze polecenie, a już obraca się do mnie z pytaniem:” Proszę paniii, a co to jest cieśnina?”. Nie zdążyłam zareagować, bo uprzedził mnie pracujący z nią S., mówiąc: „Nie pytaj pani. Musimy wykorzystać zdobytą wiedzę.” Po czym wstał i udał się do swojej ławki, na której ma tę zgromadzoną przez siebie wiedzę i mnóstwo innych skarbów. Przyniósł książkę, którą zrobił sam, pracując z opisywanym wcześniej materiałem, otworzył na stronie gdzie ma cieśninę i już – wszyscy wiedzą co to jest cieśnina. Chciałam go wyściskać i obcałować, ale oddaliłam się dyskretnie i do samego końca ich pracy nie zostałam już o nic zapytana.