wtorek, 16 lutego 2016

ostatni dzień w Cincinnati. ostatni tydzień przygody

Poranne pożegnanie w szkole. Ostatnia kawa w ulubionym coffeshopie w okolicy. Pakowanie. Zastanawianie się nad tym, czego mogę nie brać z powrotem - pojawiły się w ten sposób dwie siatki ubrań i pokaźna sterta innego dobra "do wydania". A walizka i tak bardziej niż pełna. Wieczorem pożegnalne party. Bo bez party się tu nie obędzie...

To był bardzo dobry czas; ten czas za Oceanem. Przede wszystkim czas na utwierdzenie się w tym, że naprawdę chcę być nauczycielem. Czas otwierania się na ludzi i na wydarzenia. Czas, w którym dostałam od innych wiele, wiele dobrego całkowicie za darmo. Czas poznawania nowych przyjaciół. Czas inspiracji, zachwytów i zbierania nowych pomysłów. Czas poznawania innych punktów widzenia i innych sposobów na życie. Czas na zorientowanie się jak bardzo tęsknię, za kim najbardziej i za czym najbardziej.
Jeszcze parę dni w Nowym Jorku. Jeszcze jedna szkoła na Manhattanie. I już będę z powrotem.

niedziela, 14 lutego 2016

od pani M.



Kochana pani M. ciężko pracuje w Krakowie, beze mnie. I powinna chyba prowadzić równoległego bloga. Ostatnio dostałam od Niej cudny list. Jako, że jeszcze nie ma równoległego bloga, to list pojawia się tutaj: 


Dzisiaj przeżyliśmy piękny Dzień Babci i Dziadka!

Bardzo wzrusza mnie ten tłum starszych ludzi, często o bardzo szlachetnych twarzach wpływających do naszej sali i siadających na tych krzesełkach.
Bardzo się martwiłam, że mój pomysł na ten dzień nie wypali, że będzie mało dynamiczny i ciekawy.. ale było bardzo wzruszająco. A pomysł miałam taki:
Dzieci przygotowały opisy Dziadków/ Babć, potem zamieniali się opisami i czytali dzisiaj na głos, a Goście musieli siebie w tych opisach odnaleźć.
A więc było dużo wzruszeń ulubionymi pierogami, rosołami, naleśnikami z sosem malinowym... Byli dziadkowie co zawsze noszą spodnie i buty i Babcie, które chodzą  w piżamach, Dziadek co lubi rysować mi ładnych panów i opowiadać o polowaniach.
Co niezwykłe, że ta nasza mikołajkowa klasa, co często jest poobijana pokazała klasę i kulturę i to ich cudne, niewymuszone przez Panią zaangażowanie... Ach, ach...
Do tego dwie piosenki i poczęstunek i potem pogawędki.

sobota, 6 lutego 2016

party dla każdego

Na samym początku mojego pobytu tutaj zostałam zaproszona przez moją koleżankę na pierwsze urodziny jej siostrzeńca. Siostrzeniec jest siódmym dzieckiem z kolei, ma dużo cioć, wujków i kuzynów, więc ogólnie było bardzo dużo dzieci, dużo dorosłych, dużo jedzenia, słońce, ogród i bardzo sympatyczna atmosfera. Kiedy zbierałam się już do domu, mama jubilata zapytała się, jak mi się tu podoba, a na koniec dodała: Widzisz, my tu w Ameryce mamy cały czas party. Zawsze jest jakaś okazja, żeby świętować. Wtedy jeszcze nie do końca to rozumiałam, ale teraz rozumiem już znacznie lepiej. U nich byłam jeszcze na Halloween party, ale ideę świętowania mogłam prześledzić podczas minionego tygodnia w szkole...
W USA był to tydzień szkół katolickich. I oto jak hucznie go obchodzono w szkole Dobrego Pasterza:

  • Poniedziałek - dzień wdzięczności za Kościół. Każdy uczeń mógł się przebrać za ulubionego świętego.
  • Wtorek - dzień wdzięczności za rodziców. Poranna msza święta, po której wszyscy rodzice zostali zaproszeni na śniadanie przygotowane przez nauczycieli. Każde dziecko mogło napisać do swoich rodziców list, który rodzice dostawali podczas śniadania.
  • Środa - dzień wdzięczności za nauczycieli. Uczniowie mogli przynieść drobne prezenty i listy dla nauczycieli. Śniadanie dla nauczycieli przygotowane przez rodziców. Uczniowie mogli się przebrać za ulubionego bohatera książki/filmu/bajki (nie wiem jak to wiąże się z nauczycielami i wdzięcznością dla nich, ale było zabawnie...).
  • Czwartek - dzień patriotyczny. Uczniowie mogli ubrać się w kolorach flagi amerykańskiej.
  • Piątek - po prostu party. Dzień szalonego nakrycia głowy lub szalonej fryzury (oj, wiele widziałam szalonych fryzur - konstrukcji na rolkach po papierze toaletowym i pustych butelkach plastikowych). Po południu cała szkoła pojechała jeździć na wrotkach w specjalnie do tego przeznaczonym miejscu zwanym "Fun Factory" (tak jak lodowisko, tylko jeździsz na wrotkach).
A w poniedziałek szykuje się pożegnalny lunch dla mnie...

wtorek, 2 lutego 2016

wakacje cały rok

Na każdym dniu otwartym w naszej szkole musimy odpowiadać na bardzo często zadawane przez rodziców pytanie: „co potem?”. Chodzi im o to czy to ich dziecko da sobie radę w zwykłym, tradycyjnym gimnazjum, albo liceum, po szkole Montessori. Jak ono się tam w ogóle odnajdzie i czy się odnajdzie i co my na ten temat myślimy. Ja zwykle mówię im, że najprawdopodobniej ich dziecko będzie się po prostu w tej szkole nudziło lub zamęczy nauczycieli niewygodnymi pytaniami.
A czego chciała Maria Montessori dla dzieci w tym wieku? W bardzo trudnym wieku... To jest czas kiedy się fizycznie przepoczwarzają, kiedy mają wielkie marzenia i ambicje, kiedy marzą o wielkiej przyjaźni, kiedy przeżywają pierwsze miłości, kiedy wydaje im się, że nigdzie nie pasują, kiedy zaczynają się nie zgadzać ze swoimi rodzicami, ale równocześnie potrzebują autorytetów...
Maria Montessori nie zdążyła napisać wiele na ten temat, ale wydaje mi się, że w tym co napisała było bardzo dużo dobrej intuicji. Zwróciła uwagę na to, że dzieci w wieku nastoletnim mają wielką potrzebę bycia w grupie, identyfikowania się z grupą, to co ich głownie interesuje to relacje z rówieśnikami. Poza tym młodzież wyrywa się już do samodzielności, ale cały czas jest na utrzymaniu rodziców i rzadko kiedy ma możliwość zarobienia jakiś pieniędzy, a już na pewno szkoła nie daje im takiej możliwości. To czym się muszą przede wszystkim zajmować dzieci w tym wieku to nauka, nauka i jeszcze raz nauka. Bo programy są przeładowane, egzaminy do liceum albo na studia tuż tuż, rodzice mają ambicje i pokładają nadzieje... no więc trzeba po prostu siedzieć z książką i zakuwać. Tymczasem Montessori twierdziła, że młodzież w tym wieku potrzebuje pracy i to najlepiej fizycznej, która będzie wynagradzana, potrzebuje dorosłych ludzi, którzy mogą być dla nich wzorem, potrzebuje wiedzieć czego się uczy i po co, potrzebuje wspólnoty. Odpowiedzią na te potrzeby był projekt nazwany przez Montessori „Dzieci ziemi” i najogólniej rzecz biorąc chodzi o to żeby wysłać tych gimnazjalistów i licealistów na farmę, gdzie będą mieszkać, pracować i uczyć się i będą razem. Powinni z nimi mieszkać nauczyciele, którzy będą stanowić odpowiedni wzór dla uczniów i kształtować także ich moralność – najlepiej jeśli farmę prowadzi małżeństwo. Uczniowie powinni mieć możliwość zarabiania pieniędzy, Montessori sugerowała sklep z tradycyjnymi wyrobami oraz owocami i warzywami, które uprawiają albo prowadzenie domu gościnnego dla rodziców i innych odwiedzających szkołę-farmę. Wszystko to brzmi dość idyllicznie, a równocześnie wydaje się ekstremalnie trudne do zrealizowania.

A ja właśnie wróciłam z takiego miejsca... Hershey farm leży na wschód od Cleveland. Szkoła działa od 16 lat. Obecnie uczęszcza do niej około 50 uczniów, z czego połowa mieszka na farmie (druga połowa to dzieci z okolicy, które codziennie dojeżdżają do szkoły). Byłam na dniu otwartym, który zaczął się prezentacją pani dyrektor, ale większą część czasu zajęło zwiedzanie farmy, a przewodnikami byli uczniowie. Max (z Florydy) i Lucy (z okolicy – dojeżdża codziennie) byli świetnymi oprowadzającymi – spokojni, pewni siebie, uśmiechnięci i otwarci, chętnie odpowiadali na wszystkie nasze pytania. Widzieliśmy konie (3), krowy (3), świnie (2), kozy (dużo!), kury z kogutem. Byliśmy w bardzo poważnym warsztacie stolarskim, w szklarni, kuchni, jadalni. Zobaczyliśmy w jaki sposób produkuje się syrop klonowy. Widzieliśmy też gdzie śpią uczniowie i jak wygląda wspólny salon. Uczniowie mają na farmie wiele różnych rodzajów pracy do wyboru – zgłaszają się do danej grupy, ale w trzyletnim cyklu zdążą spróbować wszystkiego. Jest praca przy zwierzętach, jest praca w szklarni i w ogrodzie, jest pomoc w kuchni przy posiłkach, praca w warsztacie stolarskim oraz ceramicznym, praca przy pszczołach, produkcja świeczek, syrop klonowy i jest wreszcie zwykłe sprzątanie poszczególnych budynków. Oprócz tego są normalne lekcje. Chociaż całość bardziej kojarzy się z miejscem gdzie spędza się wakacje, a nie przyjeżdża się do szkoły.

w tym budynku śpią uczniowie




przestrzeń wspólna

pokój nauczycielski

wyroby uczniów, które można kupić na miejscu



warsztat

jadalnia

jadalnia na zewnątrz
serwetki - każdy ma swoją w swojej kieszonce