To się dzieje powoli.
Wchodzi w różne przestrzenie mojego życia dosyć niepostrzeżenie.
Jeszcze z dezynwolturą odpowiadam babci, że ja nie czuje
potrzeby, żeby prasować. Ale już naczynia w zlewie lepiej żeby
dłużej nie leżały, aby jeść deser należy sprzątnąć talerze
po obiedzie i buty pastuję coraz częściej...
Pewnie dzieje się tak
trochę dlatego, że jestem coraz starsza, ale widzę też w tym
bezpośredni związek z moją pracą. Sala w szkole Montessori to
świetny poligon dla pedantycznych nauczycielek. I niektóre
(zwłaszcza te niemieckie – stereotypowo, ale prawdziwie) mają to
już we krwi, inne muszą się tego nauczyć. Ja się uczę i
zaczynam wychodzić z tego obronną ręką. Montessori mówiła, że
dziecko czuje potrzebę porządku i przygotowane otoczenie ma mu ten
porządek zapewniać. Wtedy będzie też porządkować się „w
środku”, w sobie. Wzdycham z rozrzewnieniem kiedy myślę o
idealnie uporządkowanych półeczkach w niemieckiej szkole
Montessori w Erfurcie, którą miałam przyjemność zwiedzać.
Wszystko w pięknych drewnianych pudełkach, poukładane według
stopnia trudności i podpisane. Oczywiście nie kończy się na
ułożeniu, pod koniec sierpnia, jeden raz. Potrzebna jest ciągła
kontrola – wymienianie materiałów (jeśli są takie, z których
dzieci w ogóle nie korzystają), uzupełnianie brakujących części,
odkurzanie, segregowanie wszelkich pomieszanych, małych elementów i
tym podobne czynności.
Trochę to się
przedstawia kopciuszkowo. Ale ostatecznie, Kopciuszek dobrze
skończył...