czwartek, 28 listopada 2019

Dla Tatiany

Tatiana zmarła zeszłej nocy. Dostałam tę wiadomość od Pani od przyrody. Wiedziałam, że jest już bardzo źle. Gorzej niż wtedy, kiedy parę lat temu modliła się za nią cała nasza szkoła. Nie było dnia, kiedy podczas naszej codziennej modlitwy, któryś z uczniów nie powiedziałby: "To jeszcze za panią Tatianę". Wtedy się udało. Wróciła dużo szczuplejsza, trochę jakby przezroczysta, cichsza i słabsza, ale to była ta sama ciepła, uśmiechnięta i pełna życia Tatiana - chociaż tak jakby już zasmakowała Tamtego Świata.

Pierwszy raz spotkałam ją ponad 10 lat temu na bardzo podstawowym kursie metody Montessori w jednym z krakowskich przedszkoli. Ja byłam wtedy studentką, która jeszcze dość nieporadnie rozglądała się po świecie, co w ogóle chce robić w życiu. Tatiana - roześmiana, rozgadana, szczera i otwarta. Wydawało mi się wtedy, że Ona jest po prostu, trochę zakręconą na punkcie metody Montessori i swoich dzieci, mamą.
Potem spotkałam ją kiedy zaczęłam pracować w naszej szkole. Uczyły się u nas jej dzieci (nie cała czwórka, ale każde z nich jakoś się tam "przewinęło"). Ale przede wszystkim Tatiana włożyła ogromną pracę w to, żeby w naszej szkole dzieci mogły się uczyć katechezy Dobrego Pasterza. Były wzloty i upadki, raz szło to lepiej, raz gorzej, ale jej determinacja, entuzjazm i poświęcenie były niezłomne. I to było widać przede wszystkim po naszych uczniach. Po tym jak byli zainteresowani historiami biblijnymi, po ich wrażliwości na czyjeś nieszczęście, po tym jak angażowali się w przygotowania do cotygodniowej Mszy Świętej. A z historii śmiesznych, to do dziś pamiętam, jak mały A. (chyba był wtedy w pierwszej klasie), podczas nieobecności nauczyciela w sali, napisał na tablicy wielkimi literami: PARUZJA ( a nie, że jakieś brzydkie i zakazane słowo).

Tatiano, jest mi bardzo, bardzo przykro, że nie będę mogła Cię pożegnać podczas Twojego pogrzebu. Dlatego to piszę. Cieszę się, że Cię poznałam, chociaż znałam Cię za mało. Teraz dochodzi to do mnie jak mało o Tobie wiem.
Wszystkim Twoim bliskim, a przede wszystkim Twojemu mężowi i dzieciom będzie Cię tutaj ogromnie brakować. Twojego ciepła, Twojej Cierpliwości, Twojej wiary w Dobro.

Dziś słuchaliśmy z moim synkiem wszystkich hitów Arki Noego. Przy tej piosence zobaczyłam Cię jak biegniesz za Nim rozpromieniona do Nieba w swojej długiej spódnicy:

Tak jest mało czasu mało dni
Serce bije tylko kilka chwil.
Niespokojne czeka wierci się
Kiedy w końcu Ty przytulisz je.
Tak jest mało czasu mało dni
Serce bije tylko kilka chwil.
Nie wiem czy Cię poznam ale wiem
Że na pewno ty rozpoznasz mnie.

Zabierzesz mnie na drugi brzeg
Za Tobą będę do Nieba biegł.
Zabierzesz mnie na drugi brzeg
Za Tobą będę do Nieba biegł.

Nie jest wcale ciężko kiedy wiem
Że na końcu drogi spotkam Cię.
Chociaż było tyle trudnych dni
Codziennie bliżej Nieba warto żyć.
Tak jest mało czasu mało dni
Serce bije tylko kilka chwil.
Nie wiem czy Cię poznam ale wiem
Że na pewno ty rozpoznasz mnie.

(Arka Noego "Zabierzesz mnie na drugi brzeg")

piątek, 15 listopada 2019

Dwa lata i dwa miesiące - czy to dużo, czy to mało i co się może w tym czasie wydarzyć...

Nasza nauczycielka języka niderlandzkiego spytała się nas ostatnio, ile czasu jesteśmy już w Hadze. Odpowiedzieliśmy, zgodnie z prawdą, że dwa lata i dwa miesiące. Podsumowała (po holendersku oczywiście, bo tak też się toczyła cała rozmowa): "dwa lata i dwójka dzieci - nieźle..."
Myślę o tym, czy to dużo, czy to mało te dwa lata i czy to dużo, czy to mało dwójka dzieci (chociaż w dwa lata ciężej o więcej, chyba, że mnogie ciąże albo adopcja...) i czy dużo, czy mało zdarzyło się w moim życiu przez ten czas. I nie dochodzę oczywiście do żadnych konstruktywnych wniosków...

Czasem wydaje mi się, że nie dzieje się totalnie nic. Siedzę w domu z synem i z córką w brzuchu: piorę, gotuję, sprzątam, przewijam, wychodzę na spacer, robię zakupy, znowu przewijam, oglądamy książki, sprzątam, znowu przewijam, sprzątam, wieszam pranie, znowu przewijam. I jeszcze to ciągłe bieganie po schodach. W dodatku jestem w Hadze, gdzie tak ogólnie rzecz biorąc jest nudno, zimno, wieje i ciągle pada deszcz i nie mam tu przyjaciół. Ambasador przychodzi z pracy i tak bardzo widzę jak on dalej tam jest (w pracy). I ja z moimi śmiesznymi sprawami, że I. powiedział "dom", że włożył klucz do zamka, że zapomniałam kupić mleka, że kurier przyniósł paczkę, że dzwoniła moja mama. A on ze sprawami wagi państwowej...

Czasami wydaje mi się, że dzieje się wszystko na raz i to bardzo szybko, że życie toczy się właśnie tu i teraz - w Hadze. Siedzę w domu z synem i z córką w brzuchu: piorę, gotuję, sprzątam, przewijam, wychodzę na spacer, robię zakupy, znowu przewijam, oglądamy książki, sprzątam, znowu przewijam, sprzątam, wieszam pranie, znowu przewijam. I jeszcze to ciągłe bieganie po schodach. O! Przyszedł kurier z paczką (uwaga, żeby się nie zabić na schodach), ale fajnie, oglądniemy ją sobie z I. O! Muszę już jechać do położnej i posłuchać jak bije serce młodej damy. O! Mama dzwoni, ale fajnie, dawno nie rozmawiałyśmy. O! Akurat przestało padać, to pójdziemy z I. na plac zabaw. O! Młody zasnął, mogę poczytać, albo się przespać (cudownie). O! Mam ochotę na coś słodkiego, chyba coś upiekę. O! Dziś Ambasador wróci trochę wcześniej, może zapali w kominku, może weźmie I. na dodatkowy wieczorny spacer... 

Jemy razem kolację. Opowiadamy każdy o swoim dniu. Te relacje są tak różne i tak od siebie odległe, jak tylko mogą być. Ale jest nam dobrze razem tu i teraz w tym co mamy i co przynosi każdy dzień. Choć czasem ciężko, czasem dla mnie zbyt nudno, czasem dla niego zbyt intensywnie. Dwa lata i dwa miesiące. Szybko to leci.