Przed kolejną wizytą u położnej miałam zrobić badanie USG i badania krwi w szpitalu. Musiałam zarejestrować się jako pacjent szpitala (wyrobić kartę pacjenta), ale można zrobić to na poczekaniu w dwie minuty. Potem wszystko przebiegło sprawnie i kulturalnie. Wyniki są wysyłane od razu do położnej, tak, żeby mogła się z nimi zapoznać przed moją kolejną wizytą.
Nie będę opisywać każdej wizyty u położnej, bo przebiegają one zawsze według tego samego schematu: mierzenie ciśnienia i ważenie przez asystentkę, rozmowa z położną, podsumowanie badań (jeśli były robione) i badanie, które polega na dotykowym badaniu brzucha, mierzeniu go i, od momentu jak jest to już możliwe, słuchaniu bicia serca dziecka. Na koniec zawsze pozostaje czas na pytania (jeśli takowe mam). Jeśli w planie są jakieś badania, to dostaję na nie skierowanie. Na drugiej wizycie zostałam zapytana, czy mam już wybraną kraamzorg... Zrobiłam głupią minę i powiedziałam, że nie, bo nie mam pojęcia co to jest. I co się okazuje... Jest to opieka poporodowa w domu. Do 16 tygodnia ciąży muszę wybrać sobie z usług, której "firmy" chcę korzystać i podpisać z nimi umowę. Ale o co w ogóle w tym chodzi? Jest to cały system opieki poporodowej dostosowany do realiów holenderskiej służby zdrowia. W Holandii rzeczywiście około 25% porodów odbywa się w domu. Natomiast nawet jeśli poród ma miejsce w szpitalu, był to poród naturalny bez komplikacji i wszystko wskazuje na to, że matka i dziecko mają się dobrze, to do domu wraca się od razu po porodzie. Od razu oznacza od razu - nie na następny dzień. Oczywiście kobieta może wziąć prysznic, a jeżeli poród odbył się w nocy, to ewentualnie doczekać w szpitalu do rana (ale to niekoniecznie), mąż pakuje manatki i jadą do siebie. I tu właśnie wkracza opieka poporodowa. Podpisuje się umowę na 49 godzin pracy specjalnie wyszkolonej pielęgniarki/opiekunki poporodowej (znaczna część kosztów jest pokryta z ubezpieczenia). To oznacza, że będzie ona u nas w domu przez cały tydzień po porodzie przez 7 godzin dziennie. Jest to osoba, która ma za zadanie nauczyć (szczególnie tych początkujących) rodziców wszelkich czynności pielęgnacyjnych przy noworodku, sprawdza stan noworodka (temperatura, ważenie, karminie itp.) oraz matki (ciśnienie, temperatura, szwy jeśli są), pomaga przy początkach karmienia piersią i ma za zadanie informować położną jeśli coś jest nie tak. Ale to przecież jeszcze nie robi siedmiu godzin dziennie... I tu jest najlepsze. Ta osoba może wyprać, ugotować, umyć łazienkę, zmienić pościel, pobawić się za starszymi dziećmi oraz polulać noworodka, żeby mama mogła się wyspać. Niezłe, prawda? Przy drugim porodzie trafiłam na dziewczynę która okazała się być doradcą chustowym, więc zrobiła nam mini szkolenie. Żeby taka osoba mogła w sposób akuratny zachowywać się w naszym domu, w siódmym miesiącu ciąży przychodzi z wizytą ktoś z administracji danej "firmy" (nie wiem jak to inaczej nazwać) i przeprowadza z nami szczegółową ankietę dotyczącą naszych domowych zwyczajów (czy ściąga się buty, jak jest z przyjmowaniem gości itp.). Za pierwszym razem wszystko to wydawało mi się egzotyczne i bałam się, że za bardzo wkracza w przestrzeń mojej prywatności. Ale kiedy zobaczyłam jak to świetnie działa, to przekonałam się całkowicie do tego pomysłu. Konkretną firmę świadczącą usługi opieki poporodowej łatwo znaleźć w internecie. Ja za pierwszym razem wybrałam taką, której strona internetowa była dostępna po angielsku. Trafiłam bardzo dobrze, więc kolejnym razem również zdecydowałam się na nich.