piątek, 19 lipca 2013

nowy, niezbędny, podręczny

Ostatnio pewien ksiądz, u którego się spowiadałam, przejął się bardzo moim nauczycielskim powołaniem (sam je tak nazwał) i skierował do mnie prośbę, żebym wybierała jeden podręcznik i potem już go nie zmieniała na następny rok. Opowiedział mi o kobiecie, która przyszła do niego z płaczem, bo nauczycielka jej dziecka po trzech miesiącach zmieniła podręcznik do języka niemieckiego (a wiemy jak drogie są podręczniki do języków).
Odetchnęłam z ulgą, bo przecież ja w ogóle nie każę kupować żadnych podręczników, choć w zaciszu domu lub księgarni je wertuję, żeby odkryć tajemnicę ich niezbędności. No ale problem z podręcznikami jest. Problemem, moim zdaniem, przede wszystkim jest to, że nauczyciel uważa, że bez podręcznika w ogóle sobie nie poradzi, a co więcej, bez podręcznika nie może uczyć! A jeszcze większym problemem jest to, że wydawnictwa muszą przecież zarobić i robią wszystko, żeby przekonać nauczyciela, że on nie tylko nie może uczyć bez podręcznika, ale przede wszystkim – nie może uczyć bez najnowszego podręcznika. Ten najnowszy podręcznik ma zwykle zmienioną okładkę i kolejność rozdziałów.
Ja wiem, że podręcznik pomaga w zorganizowaniu wiedzy oraz w zorganizowaniu pracy nauczyciela i nie wzywam do spalenia wszystkich podręczników świata (choć niektóre przydałoby się spalić). Ale myślę, że dobrze być uważnym i ostrożnym w wyborze podręcznika i w korzystaniu z niego. Może nie trzeba przerabiać wszystkiego od deski do deski, a niektóre rzeczy może warto zgłębić? A może w podręczniku czegoś po prostu nie ma? Może dzieciaki więcej wyniosą z wycieczki do muzeum archeologicznego niż z oglądania mumii, sarkofagów i Światowida na obrazkach (choćby nie wiem jak dobrej jakości był wydruk na papierze kredowym rzecz jasna)?
Takie to przemyślenia. I to w trakcie wakacji.