czwartek, 28 listopada 2013

Drzewa, kuzyni, ciocie, pani dzidziuś

W tym tygodniu robiliśmy drzewa genealogiczne. Dzięki pani od plastyki są one naprawdę piękne – prosty pomysł wycięcia ich z kolorowego papieru sprawił, że mają w sobie lekkość. Każde jest inne, nie tylko dlatego, że nosi na sobie inną rodzinę.
Poranki w tym tygodniu mijały nam na opowieściach o ciociach, babciach, kuzynach, oglądaniu zdjęć i rozszyfrowywaniu imion przodków napisanych na schematach sporządzonych przez rodziców naszych uczniów. Pani M. i ja też przyniosłyśmy nasze zdjęcia z dzieciństwa i dzieciaki siedziały jak zaczarowane oglądając nas – dzidziusie, nas idące do Pierwszej Komunii, czy wspinające się po drzewach. Teraz codziennie kto inny opowiada o swoim drzewie, każdy chce, każdy jest z niego dumny. Bardzo to jest krzepiące. Powiesiłyśmy te kolorowe drzewa - pełne historii - na tablicy, żeby nas tak krzepiły w zimne, szare dni.

czwartek, 21 listopada 2013

skrzynka

Miło jest dostać list. A jeszcze milej – dużo listów. Doświadczam tego co piątek, bo w każdy piątek sprawdzamy klasową skrzynkę. Skrzynka jest ta sama już od czterech lat – zrobiona własnoręcznie przez jednego z uczniów, który teraz jest już w szóstej klasie. Pomysł był prosty: zachęcić dzieci do pisania, zapoznać je z formą listu i pocztówki oraz nauczyć poprawnie adresować list. Ale skrzynka zrobiła się bardzo ważną sprawą, rytuałem, zwyczajem, wyczekiwaną przyjemnością. Są okresy mniejszej jej popularności, ale ostatnio przeżywa prawdziwy renesans i w każdy piątek pęka w szwach, a klasowy listonosz zaciera ręce z zadowolenia – to prawie tak jakby był świętym Mikołajem.
No i ta inwencja, bo list listowi nierówny: kolorowe wycinanki, pocztówki z różnych stron świata, prezenciki origami, cukierki, własnoręcznie zrobione koperty... Z. przyszła do mnie wczoraj z pytaniem: „Czy mogłaby mi pani dać taką szczególnie ładną kopertę, bo piszę do pani dyrektor?”. Dałam.
Dziś czwartek, więc musiałam przysiąść i odpowiedzieć na cztery listy z zeszłego tygodnia, też trochę rzeczy powycinałam i muszę sięgnąć po szczególnie ładne koperty, bo warto to robić, żeby zobaczyć jutro te uśmiechnięte buzie.

wtorek, 12 listopada 2013

podwieczorek

Miało być o podwieczorku. Już jakiś czas temu... Ale przez długie weekendy nauczyciele się rozleniwiają i wypadają z rytmu. Dlatego dopiero dziś.
Pewnego późnego popołudnia było tak, że Pani Od Przyrody zapomniała kluczy do domu, a że mieszka blisko mnie, to zadzwoniła z pytaniem, czy może przyjść. Mówię, że oczywiście, a ona wtedy: „Ale wiesz, jest nas kilkoro...” Okazało się, że był jeszcze mały T. - jej syn, a mój uczeń, starsza córka i mała siostrzenica. Potem przyszła jeszcze Siostra Pani Od Przyrody z dwiema córkami, z których Z. jest moją uczennicą. I tak to zupełnie niespodziewanie zorganizowałam podwieczorek dla sporej grupy uczniów naszej szkoły, gdzie główną rolę grał surowy kalafior (martwiłam się, że nigdy go nie zjem, bo taki wielki, a tymczasem zniknął w pięć minut). I przypomniały mi się te Dzieci z Bullerbyn, które rąbały drewno dla swojej chorej nauczycielki i gotowały dla niej obiad. I może to dziwne i niedzisiejsze i na pewno mocno podejrzane i nie wiadomo czy to dobrze uczyć znajome dzieci, no bo jak to tam z tym faworyzowaniem, albo wręcz przeciwnie – szczególnym dręczeniem... Ale, wracając do poprzedniego tytułu – to przecież to jest życie i nasza codzienność: że zapomnisz kluczy i jak to dobrze kiedy masz gdzie iść, że są znajomi i nieznajomi, którzy przecież mogą stać się znajomymi, że jak nie jesteś gotowa na wyprawianie przyjęcia, to możesz uraczyć gości surowym kalafiorem i też będą szczęśliwi, że nauczyciel też człowiek i też gdzieś mieszka – taka wiedza dzieciom nie zaszkodzi, a jakież miłe są podwieczorki!

niedziela, 3 listopada 2013

Las, cmentarz, podwieczorek - blisko życia

Maria Montessori w jednej ze swoich książek pt. Chłonący umysł pisze o tym, że szkoła powinna być instytucją, która pomaga w życiu, która jest blisko życia codziennego. A nie było tak ponad sto lat temu, kiedy żyła Montessori i nie jest tak dzisiaj. I nie chodzi mi o to, że w szkołach są słabo wyposażone pracownie komputerowe. Bo jeżeli Ministerstwo Edukacji o coś zadba, to właśnie o to, bo to tak naprawdę jest stosunkowo łatwe i PR-owo dobrze brzmi, że każde dziecko będzie miało swojego laptopa, tablet, i'phona, dostęp do internetu i w każdej chwili będzie mogło być podłączone do sieci nie tylko w domu, ale na szczęście w szkole też, bo przecież idziemy z duchem czasu. Tymczasem czteroletnie dzieci bawią się smartphone'ami swoich rodziców i naprawdę nie jest to dla nich nic skomplikowanego i z komputerem to sobie raczej poradzą, gorzej z wiązaniem butów, smarowaniem chleba, czy korzystaniem ze zwykłego spisu treści w książce.
Chodzi o to, że dziecko przychodzi do szkoły i nagle znajduje się w strukturze, która rządzi się jakimiś dziwnymi zasadami, kompletnie dla dziecka niezrozumiałymi. Sztywne ramy, które raczej utrudniają życie, niż je ułatwiają lub tłumaczą. Dzieci, które przychodzą ze sporym zasobem wiedzy z domu, z życia codziennego, z własnych doświadczeń, wyjazdów, rozmów z bliskimi – zwykle tej wiedzy nie wykorzystują w szkole, bo wszystkiego uczą się według jedynego słusznego podręcznikowego schematu i nawet nie potrafią połączyć tego z tym co już wiedzą, a nauczyciel w tym nie pomaga. W tych maluchach zaczyna się rodzić wrogość, stres i zobojętnienie na wiedzę i potem jest już coraz gorzej. Nauczyciele nie są dla nich normalnymi ludźmi, z którymi można porozmawiać na jakikolwiek sensowny temat (na przykład o Gwiezdnych Wojnach, Robercie Lewandowskim czy nowym psie)– obłożeni dziennikami, tabelkami, sprawozdaniami z przebiegu stażu, listami obecności, zgodami od rodziców na każdą najmniejszą rzecz...
Staramy się z panią M. być dla naszych uczniów ludźmi – ludźmi, którzy mają rodziny, mają ulubione potrawy, podróżują, czasem mają gorszy humor, lubią pogadać o psach i nie zawsze wszystko wiedzą, ale chcą się dowiedzieć (nie tylko my, ale wszyscy nauczyciele z naszej szkoły, bo i pani M2 i pani od przyrody i inni też). I chcemy tym dzieciakom pokazywać życie innych ludzi, prawdziwe życie – w tramwaju, na ulicy, nasze życie i chcemy słuchać o ich życiu. Te przemyślenia przyszły do mnie po ostatnich wspólnych jesiennych wyjściach i spotkaniach – bardzo inspirujących:
  • Las. Właściwie to taki lasek, który mamy blisko szkoły (szczęściarze z nas). Poszliśmy tam na lekcję przyrody o drzewach. Zbieraliśmy liście do zielników, które powstaną w najbliższym tygodniu. Mała M., szukając liści znalazła kurze jajko (kura została potem zlokalizowana). Zjedliśmy wspólne śniadanie w plenerze oglądając zbiory i porównując to co mamy. Wytrwale szukaliśmy buka, bo akurat jego nam brakowało, a to akurat ważna sprawa (znaleziony!). Tyle w nich było entuzjazmu i takie poczucie misji. A kiedy wracaliśmy do szkoły, to wszyscy z zadartymi do góry głowami obserwowali drzewa.
  • Cmentarz. To nasz doroczny zwyczaj, że pod koniec października idziemy na któryś z krakowskich cmentarzy. Każde dziecko ma znicz i może go zapalić na wybranym grobie. Ale w tym roku był to cmentarz nietypowy – Stary Cmentarz Podgórski – bardzo stary, bardzo zaniedbany i malutki. Pogoda była piękna, na miejsce dojechaliśmy dwoma tramwajami (chwaleni za ciszę). Dokształciłyśmy się z panią M. nieco na temat Podgórza i osobistości pochowanych na tym cmentarzyku i przed wejściem na jego teren opowiedziałyśmy co nieco dzieciakom. A potem to już wszystko podziało się samo, bo jak tylko skończyliśmy krótką modlitwę za dusze zmarłych, to te dzieci rzuciły się wprost do sprzątania: odgarniali liście i masowo wyrzucali wypalone znicze, przecierali napisy na grobach i usiłowali się doczytać kto tam jest pochowany. Chcieli, żeby na każdym pustym grobie był chociaż jeden znicz (chcieli przestawiać z tych gdzie było więcej...). Pani M. stwierdziła, że to mógłby być taki nasz cmentarz, bo można ich wszystkich ogarnąć na tym niewielkim terenie i są w zasięgu wzroku. Pierwszoklasiści M. i S. wrócili ze swoimi zniczami do szkoły, bo tak zawzięcie sprzątali, że zapomnieli ich zapalić.
  • Podwieczorek. O tym kiedy indziej, bo już się za długi ten tekst zrobił.