środa, 7 sierpnia 2013

Dyskretny urok nauczycielskiego pedantyzmu

To się dzieje powoli. Wchodzi w różne przestrzenie mojego życia dosyć niepostrzeżenie. Jeszcze z dezynwolturą odpowiadam babci, że ja nie czuje potrzeby, żeby prasować. Ale już naczynia w zlewie lepiej żeby dłużej nie leżały, aby jeść deser należy sprzątnąć talerze po obiedzie i buty pastuję coraz częściej...
Pewnie dzieje się tak trochę dlatego, że jestem coraz starsza, ale widzę też w tym bezpośredni związek z moją pracą. Sala w szkole Montessori to świetny poligon dla pedantycznych nauczycielek. I niektóre (zwłaszcza te niemieckie – stereotypowo, ale prawdziwie) mają to już we krwi, inne muszą się tego nauczyć. Ja się uczę i zaczynam wychodzić z tego obronną ręką. Montessori mówiła, że dziecko czuje potrzebę porządku i przygotowane otoczenie ma mu ten porządek zapewniać. Wtedy będzie też porządkować się „w środku”, w sobie. Wzdycham z rozrzewnieniem kiedy myślę o idealnie uporządkowanych półeczkach w niemieckiej szkole Montessori w Erfurcie, którą miałam przyjemność zwiedzać. Wszystko w pięknych drewnianych pudełkach, poukładane według stopnia trudności i podpisane. Oczywiście nie kończy się na ułożeniu, pod koniec sierpnia, jeden raz. Potrzebna jest ciągła kontrola – wymienianie materiałów (jeśli są takie, z których dzieci w ogóle nie korzystają), uzupełnianie brakujących części, odkurzanie, segregowanie wszelkich pomieszanych, małych elementów i tym podobne czynności.
Trochę to się przedstawia kopciuszkowo. Ale ostatecznie, Kopciuszek dobrze skończył...