niedziela, 27 października 2013

Oskar Zrzęda i banda dzikich potworów

Wyznaję zasadę, że lepiej pisać o pozytywnej stronie mojej pracy: o dzieciach, które radośnie dyżurują, piszą listy do pań od matematyki i zgłębiają tajniki geologii. Ale nie zawsze jest tak różowo jak na tym blogu i nie zawsze promienie słońca wpadają do klasy i oświetlają miłe buzie moich uczniów zagłębionych w pracy. Co jest trudne (taka lista na niedzielę wieczór może mi nie ułatwić jutrzejszego porannego wstawania):
  • Nie mówią „Dzień dobry”. Jak sama chodziłam do szkoły, to w ogóle nie wiedziałam o co tym nauczycielom chodzi, o co tyle hałasu z tym „Dzień dobry”... Teraz już wiem. Idzie taki uczeń z przeciwka, łapie z tobą kontakt wzrokowy, albo nie i nic. I jakoś tak nieswojo się czuję. Mówię wyraźnie: „Dzień dobry!”. A on różnie... I czasem to jeszcze mam siłę upominać, ale słyszę to moje zrzędzenie i mi się odechciewa.
  • Nie sprzątają na ławkach. Zwykle te same osoby (i jak tu ich nie zaszufladkować...). I powtarza się codziennie rytuał powtarzania: „N. wróć do ławki i posprzątaj, M. czekamy na ciebie, kto zostawił woreczek po kanapce, dlaczego krzesła nie są zasunięte...”
  • Rozpędzają się do zawrotnych prędkości na korytarzu. A ja już widzę te wybite zęby i rozcięte łuki brwiowe...
  • Zachowują się potwornie głośno podczas obiadu, trzymają łokcie na stole, nie zjadają wszystkiego, chowają się pod stołem, rozlewają zupę i kompot. Pozostawię to bez komentarza.
  • Spóźniają się. A to tak naprawdę jest wina rodziców i z panią M. musimy o poranku powtarzać to samo co najmniej 3 razy dla nowo-nadchodzących dzieci.
  • Mówią równocześnie z nauczycielem, zapominają o podnoszeniu ręki i zadają pytania nie na temat, typu: „Dlaczego ma pani takie długie palce?”.
  • Chodzą po szkole na bosaka.
  • Kiedy wychodzą ze szkoły to zapominają, żeby schować pantofle do worka i podłoga w szatani jest zasłana tymi małymi crocsami przemieszanymi z różowymi tenisówkami i sandałkami.
  • Nie chcą ubierać kurtek jak wychodzimy na spacer. A jak już je ubiorą to na polu je zdejmują i potem zapominają wziąć ze sobą z powrotem.
  • Rozchlapują wodę w toalecie, tak, że jest całkowicie mokro.
To wcale nie jest wszystko, ale się powstrzymam. Nie mam pojęcia jak ja jeszcze tam wytrzymuję... Jak ja z nimi wytrzymuję. Optymistyczny akcent jakim zakończę, bo jednak chciałabym zakończyć choć trochę optymistycznie, będzie taki, że ta porcja zrzędzenia powinna mi wystarczyć na dłuższy czas.

sobota, 19 października 2013

Listy dziewczynki z końskiego świata

To jest historia ze starszej klasy opowiedziana przez panią A., która uczy matematyki. Historia krótka, ale jak miła...
Jest pewna dziewczynka (znam ją, bo w zeszłym roku była w mojej klasie), która miłością absolutną darzy konie. Jest u nas w szkole sporo takich dzieci, które uwielbiają konie: rysują cały czas konie, bawią się w konie na przerwie, rżą i prychają jak konie, piszą książki o koniach, przychodzą w spodniach i butach na konie do szkoły (bo jadą na te konie od razu po lekcjach) i ogólnie żyją sobie w tym końskim świecie. Ale śmiem twierdzić, że ona tam mieszka najintensywniej i jeśli chce się z nią nawiązać jakąkolwiek relację, to właśnie od tych koni trzeba zacząć. Właściwie nie wykazuje ona zbytniego zainteresowania czymkolwiek innym. Trochę - różowymi notesikami, zeszycikami, brokatowymi długopisami, wycinaniem różnych kolorowych kształtów. I jest jeszcze jedna rzecz: pisanie listów. Które więcej posiadają formy niż treści. Miłe, kolorowe listy do koleżanek. Pani A. opowiadała, że owa dziewczynka codziennie na pracy własnej pisze te listy i pani A. naprawdę już nie może tego znieść. Szczególnie, że pani A. jest wyrozumiałą, ale też pełną zapału matematyczką i chce po prostu, żeby wszystkie dzieci przynajmniej w stopniu podstawowym posiadły umiejętności matematyczne, tak bardzo potem w życiu codziennym przecież potrzebne. No i ostatnio pani A. widzi tę dziewczynkę pochyloną nad czymś i już z daleka przeczuwa, że to jest list i już chce do niej podejść z jakimś matematycznym materiałem lub inną matematyczną propozycją. Ale! Coś ją powstrzymało. Może sama się powstrzymała, a może odciągnęło ją inne dziecko, też potrzebujące matematyki.
I co znalazła pani A. po pracy własnej na swoim biurku? List! List do pani A. A co w liście? W liście była karteczka z rozwiązanymi działaniami matematycznymi. Nie wiem jakimi, na jakim poziomie i z jakim skutkiem rozwiązanymi. Ale i tak uważam, że to świetna historia.

sobota, 12 października 2013

kamienie i Pani od przyrody

W naszej szkole jest dużo świetnych nauczycieli. Jest na przykład świetna pani od przyrody. Spędzam z nią dużo czasu nie tylko dlatego, że jest po prostu fajna, ale też mogę się przy niej dużo nauczyć, bo nikt nigdy nie uczył mnie tak ciekawie przyrody jak ona uczy. To z nią byłam w Ameryce i tam narodził się w naszych głowach pomysł na zorganizowanie w szkole tygodnia geologicznego. Od dwóch lat organizujemy tak zwane tygodnie projektowe – jeden przyrodniczy i jeden literacki w ciągu roku szkolnego. Wtedy cały plan zajęć jest podporządkowany jednemu tematowi i staramy się ten temat pokazać dzieciakom z różnych stron i maksymalnie ich uaktywnić w zdobywaniu nowej wiedzy. Mieliśmy już tydzień zielarski i wiślany (po raz pierwszy nauczyłam się wszystkich dopływów Wisły dzięki piosence skomponowanej przez panią M.), a z literackich: mity oraz baśnie słowiańskie. Trzeba się sporo nagimnastykować przy organizacji takiego wydarzenia: wymyślić co chcemy dzieciakom przekazać, jakie warsztaty, z kim, czy wycieczka, czy zapraszać gościa, jak to powiązać z plastyką i obstawić wszystko opieką, rozpisać szczegółowy harmonogram, iluosobowe grupy, w której sali, czy rzutnik jest wolny w danym momencie, skąd wziąć geologa i takie tam...
Kiedy zabrałyśmy się już bardzo konkretnie za organizację tego tygodnia, bo termin zbliżał się nieubłaganie, to w pewnym momencie z paniką stwierdziłyśmy, że my się w ogóle na tym nie znamy i chyba to się nie uda. Ale nie bardzo była opcja odwrotu, bo widniało to już w kalendarium szkoły. Trochę po omacku zaczęłyśmy spisywać nasze pomysły i organizować je w ramowy plan. Pani od przyrody spotkała się ze znajomym geologiem, który co prawda nie wyraził chęci przyjścia do nas do szkoły, ale udzielił nam kilku ważnych rad i skontaktował z ludźmi, którzy potem okazali się bardzo cenni. Poza tym wybrałyśmy się razem na Noc Naukowców do muzeum geologicznego UJ, gdzie szukałyśmy inspiracji, oglądałyśmy piaskowiec pod mikroskopem elektronowym, widziałyśmy wybuch wulkanu i odkryłyśmy film BBC Podróż do wnętrza Ziemi. Powoli wszystko zaczęło się układać w całość. Wymyśliłyśmy jeszcze wycieczkę do dawnej kopalni srebra w Tarnowskich Górach (polecam!) i warsztaty plastyczne oparte na różnorakich kamiennych technikach (rzeźby z gliny, mozaiki żwirowe, malowanie piaskiem, malowanie na dużych kamieniach). Znalazł się nawet geolog, okazało się, że mamy go pod nosem, bo jest tatą jednej z uczennic. W piątek zwolnił się z pracy, żeby do nas przybyć i opowiedzieć dzieciom o kamieniach, które poprzynosiły.
Było inspirująco i ciekawie. Choć temat jest trudny i na pewno nie każdy wszystko zrozumiał, ale naprawdę warto otwierać tym dzieciom świat na różne strony. I bardzo się cieszę, że mogę to robić, a już z panią od przyrody to czysta przyjemność!