Niełatwo jest nauczyć
się pisać, a może jeszcze trudniej nauczyć pisać. Montessori
twierdziła, że dzieci powinny się uczyć pisać w wieku 3, 4 lat,
kiedy ich ręka jest elastyczna i wrażliwa na dotyk. Uważała, że
to, że dziecko nie umie czytać, wcale nie przeszkadza mu w
ćwiczeniu samej techniki pisania. Jest to dla mnie całkiem
przekonywujące, kiedy obserwuję zmagania sześcio- i siedmiolatków,
którzy mają zupełnie niewyćwiczoną rękę, a wymaga się od
nich, żeby w rok opanowali pisanie całego alfabetu pisanego, nawet
całych słów i zdań i rzecz jasna równo w linijkach i jeszcze pod
spodem najlepiej jakiś szlaczek. Często prowadzi to do tego, że
dzieciaki dość szybko stwierdzają, że nienawidzą pisać.
My już cudów w
pierwszej klasie nie dokonamy, jeśli dzieci nie ćwiczyły porządnie
w przedszkolu, ale bardzo staramy się im tę żmudną pracę
urozmaicić. Montessori bardzo nam pomogła, bo wymyśliła dwa
cudownie proste i równocześnie genialne materiały do ćwiczenia
ręki, które co najważniejsze, są uwielbiane przez dzieci.
Pierwszy to metalowe figury – zestaw kilku prostych figur w
specjalnych ramkach z niewielkim uchwytem do przytrzymywania.
Podstawowa praca z tym materiałem, to odrysowywanie kształtów i
wypełnianie ich konturów prostymi liniami. Ale można z tym
poszaleć, tworząc własne kompozycje, rozety, witraże. I dzieci z
tych opcji korzystają. Drugi materiał, to szorstkie litery. Każda
z liter jest tak jakby wycięta z papieru ściernego i przyklejona na
osobnej tabliczce. Dzieci wodząc palcami po danej literze uczą się
kierunku jej pisania, a równocześnie uwrażliwiają rękę.
Ulubionym ich zajęciem jest zgadywanie liter z zasłoniętymi
oczami, albo odrysowywanie ich techniką frotażu. I jakoś nawet
idzie to pisanie, bez nadmiernych jęków i narzekań, a u niektórych
można dostrzec entuzjazm. Z małym S. idziemy po prostu po kolei
alfabetem i jedna karta pracy za drugą, pisze sobie w szerokich
liniach, bo odpowiedzialnie stwierdził, że na razie tylko w takich
da radę. No i jak już napisze dwie linijki wielkiej litery i dwie
linijki małej, to wybieramy króla (czyli tą najpiękniejszą
literę spośród wielkich i małych) i rysujemy mu koronę. Do
dyskusji na temat piękna liter S. przyłączają się też jego
koledzy trzecioklasiści i w trójkę dywagują nad tym, którą to należy
wybrać, a czasem wybiorą dwie. Jak już dziś wybrali to
najpiękniejsze wielkie „h” i małe „h”, to S. podszedł do
mnie z pytaniem: „Przyjdzie pani na koronację?”. Poszłam,
oczywiście.