Myślałam, że wraz z
nastaniem roku szkolnego zacznę pisać tutaj niemalże codziennie,
jak szalona. Ale ogarnęła mnie niemoc twórcza. Jestem w lekkim
szoku, bo mam w klasie większość dziewczynek i jest zadziwiająco
cicho i nie trzeba powtarzać różnych rzeczy wiele razy i wydaje mi
się, że brak mi wyzwań, a to są dopiero wyzwania – te małe
dziewczynki, choć innego rodzaju niż mali chłopcy. Więc muszę
się jakoś otrząsnąć i wszystko sobie na nowo poukładać w
głowie. Tymczasem zanim zacznę pisać o dziewczynkach, to jeszcze
historia z chłopcami, z Zielonej Szkoły, więc już sprzed trzech
miesięcy, jednakże – znacząca i wzruszająca.
Byłam w budynku i
wchodziłam po schodach, kiedy nagle widzę trzecioklasistę K. ze
łzami w oczach i desperacją na twarzy, biegnącego do swojego
pokoju. Muszę powiedzieć, że nigdy go w takim stanie nie
widziałam, bo zazwyczaj jest on ostoją spokoju, naturalnej pogody
ducha, kultury i optymizmu. Spróbowałam dostać się do jego
pokoju, ale zabarykadował drzwi swoim ciałem. Powiedziałam, że
jeśli mnie nie wpuści to otworzę siłą, bo się o niego martwię
i nie mogę zostawić go tam samego. K. odblokował drzwi i jednym
skokiem rzucił się na łóżko, buzią do poduszki. I tak już
pozostał. Nieruchomo. Mimo przeróżnych forteli, mniej lub bardziej
psychologicznie wyszukanych, K. leżał jak kłoda. Zaczęłam się
stresować, że jeszcze się udusi, albo coś (tym bardziej, że ma
astmę). Wyszłam z pokoju w poszukiwaniu pomocy i na schodach
natknęłam się na panią Ma. (za dużo tych pań na M. u nas)
prowadzącą trzecioklasistę S. Jego zacięta mina i rumieniec na
twarzy dały mi do zrozumienia, że mógł mieć coś wspólnego z
dziwnym zachowaniem optymisty K. Dowiedziałam się, że rzecz działa
się przy stole ping-pongowym, historia dosyć zawiła, ale
generalnie rzecz biorąc K. (niezwykle wrażliwy chłopiec) poczuł
się niesprawiedliwie oceniony i zwyzywany przez S. Natomiast
S.(prawdziwy twardziel) nie rozumiał, że to co powiedział mogło
kogokolwiek urazić, ale był gotów naprawić to co zepsuł.
Zaprosiłam go do pokoju K. i tam oboje siedliśmy koło łóżka, a
K. dalej leży jak kłoda. Ja coś zaczęłam mówić, S. coś zaczął
mówić, ale wszystko nieumiejętnie i bez sensu. K. nadal leży. W
ostatniej desperacji mówię: K. rusz prawą nogą jeśli chcesz,
żebyśmy wyszli. (nie rusza) To
chcesz żebyśmy zostali? (wzruszenie
ramion!). To może pogadasz z S. o tym co się stało, on
tu przyszedł specjalnie po to.
I wtedy K. zerwał się jednym ruchem z łóżka i rzucił się na
S., ale wcale nie po to, żeby go rąbnąć (jak ja oczywiście
myślałam), tylko się do niego przytulił! Wczepił się w niego po
prostu i tak został. A S. w kompletnym szoku oddał mu ten uścisk i
tak stali z dobrą minutę, a ja naprawdę małej wiary nauczycielka
ocierałam z boku łzy. Wzięłam ich do siebie, dałam po „ciastku
pokoju” i poszłam na dół opowiedzieć koleżankom co
widziałam...
Też otarłam łzę :)
OdpowiedzUsuńpiękne :)
OdpowiedzUsuń