wtorek, 10 września 2013

Tegoroczne wyzwania, zeszłoroczne wzruszenia

Myślałam, że wraz z nastaniem roku szkolnego zacznę pisać tutaj niemalże codziennie, jak szalona. Ale ogarnęła mnie niemoc twórcza. Jestem w lekkim szoku, bo mam w klasie większość dziewczynek i jest zadziwiająco cicho i nie trzeba powtarzać różnych rzeczy wiele razy i wydaje mi się, że brak mi wyzwań, a to są dopiero wyzwania – te małe dziewczynki, choć innego rodzaju niż mali chłopcy. Więc muszę się jakoś otrząsnąć i wszystko sobie na nowo poukładać w głowie. Tymczasem zanim zacznę pisać o dziewczynkach, to jeszcze historia z chłopcami, z Zielonej Szkoły, więc już sprzed trzech miesięcy, jednakże – znacząca i wzruszająca.
Byłam w budynku i wchodziłam po schodach, kiedy nagle widzę trzecioklasistę K. ze łzami w oczach i desperacją na twarzy, biegnącego do swojego pokoju. Muszę powiedzieć, że nigdy go w takim stanie nie widziałam, bo zazwyczaj jest on ostoją spokoju, naturalnej pogody ducha, kultury i optymizmu. Spróbowałam dostać się do jego pokoju, ale zabarykadował drzwi swoim ciałem. Powiedziałam, że jeśli mnie nie wpuści to otworzę siłą, bo się o niego martwię i nie mogę zostawić go tam samego. K. odblokował drzwi i jednym skokiem rzucił się na łóżko, buzią do poduszki. I tak już pozostał. Nieruchomo. Mimo przeróżnych forteli, mniej lub bardziej psychologicznie wyszukanych, K. leżał jak kłoda. Zaczęłam się stresować, że jeszcze się udusi, albo coś (tym bardziej, że ma astmę). Wyszłam z pokoju w poszukiwaniu pomocy i na schodach natknęłam się na panią Ma. (za dużo tych pań na M. u nas) prowadzącą trzecioklasistę S. Jego zacięta mina i rumieniec na twarzy dały mi do zrozumienia, że mógł mieć coś wspólnego z dziwnym zachowaniem optymisty K. Dowiedziałam się, że rzecz działa się przy stole ping-pongowym, historia dosyć zawiła, ale generalnie rzecz biorąc K. (niezwykle wrażliwy chłopiec) poczuł się niesprawiedliwie oceniony i zwyzywany przez S. Natomiast S.(prawdziwy twardziel) nie rozumiał, że to co powiedział mogło kogokolwiek urazić, ale był gotów naprawić to co zepsuł. Zaprosiłam go do pokoju K. i tam oboje siedliśmy koło łóżka, a K. dalej leży jak kłoda. Ja coś zaczęłam mówić, S. coś zaczął mówić, ale wszystko nieumiejętnie i bez sensu. K. nadal leży. W ostatniej desperacji mówię: K. rusz prawą nogą jeśli chcesz, żebyśmy wyszli. (nie rusza) To chcesz żebyśmy zostali? (wzruszenie ramion!). To może pogadasz z S. o tym co się stało, on tu przyszedł specjalnie po to. I wtedy K. zerwał się jednym ruchem z łóżka i rzucił się na S., ale wcale nie po to, żeby go rąbnąć (jak ja oczywiście myślałam), tylko się do niego przytulił! Wczepił się w niego po prostu i tak został. A S. w kompletnym szoku oddał mu ten uścisk i tak stali z dobrą minutę, a ja naprawdę małej wiary nauczycielka ocierałam z boku łzy. Wzięłam ich do siebie, dałam po „ciastku pokoju” i poszłam na dół opowiedzieć koleżankom co widziałam...

2 komentarze: