Dzisiaj był naprawdę
bardzo miły dzień. Po raz pierwszy właściwie wyszliśmy „do
ludzi” z tym co robimy w naszej dziwnej szkole i trafiliśmy akurat
na takich ludzi, którzy zrozumieli to w stu procentach, docenili i
tak nas pochwalili, że do teraz unoszę się lekko nad ziemią z
dumy po prostu...
Pokazaliśmy nasze
Dżamble pływające w sicie i jeszcze jedno zeszłoroczne
przedstawienie, na Festiwalu Teatrów Szkolnych Polski Południowej.
Najpierw była decyzja, żeby się na to porwać i się zgłosić,
mimo że wszystko jeszcze było w rozsypce. Ale okazało się, że ta
decyzja zmobilizowała i nas dorosłych i dzieciaki. Potem trzeba
było nagrać fragmenty przedstawień i wysłać ze zgłoszeniem. To
było nieco przerażające zarówno dla mnie jak i dla dzieci, ale
przebrnęliśmy i przez to. Potem oczekiwanie – czy nas
zaproszą...? I codziennie któreś z dzieci mnie o to pytało i
równocześnie kilkoro przeżywało kryzysy, że jednak chce inną
rolę, że jednak nie chce występować w ogóle, że „nie jedźmy
tam, bo na pewno źle pójdzie”, że trzy flagi to bez sensu i musi
być jedna, bo inaczej to nie występuje, że kolor flagi powinien
być zielony, a nie żółty... I tak właściwie w kółko, jak
żeśmy się dowiedzieli, że nas zaprosili to tym bardziej i dzisiaj
jeszcze też. No i naprawdę ciężkie próby, bo wszystkim się to
już nudzi i wszyscy już znają cały tekst na pamięć i ja też
się z nim budzę i z nim zasypiam, ale trzeba jeszcze ustalić,
wyćwiczyć, spróbować, wytłumaczyć. Ale nareszcie nastąpił
dzień dzisiejszy i pojechaliśmy sobie na miejsce tramwajem w
wesołych, kolorowo-pasiastych strojach marynarzy z sita. Nasza
scenografia – czyli szkolne krzesełka i ławki (co można zrobić
z trzech szkolnych ławek: klasa szkolna, tramwaj, pociąg i statek –
niech żyje prostota!) pojechały w dużym samochodzie pewnej miłej
mamy. Wszyscy przejęci i stremowani, ale otwarci na przygodę. I
kiedy oni wreszcie wyszli na scenę, to my – wszyscy nauczyciele,
którzy tam z nimi byli – zamarliśmy z zachwytu i podziwu.
Widzieliśmy to już wiele razy i tyle było powtórzeń, i trochę
krzyków i jęczenia i zmęczenia. A tu było idealnie: powoli,
głośno, wyraźnie i równo. Komisja oceniająca przedstawienia też
wyraźnie zamarła, bo chyba nigdy niczego podobnego jeszcze nie
widziała. A kiedy już dzieci skończyły swoje przedstawienia, to
zaproszona nas, żebyśmy usiedli i usłyszeliśmy tak miłe i
szczere pochwały, że żałuję, że sobie ich nie nagrałam.
Dostrzeżono to wszystko co dla nas w tej pracy jest najważniejsze:
że dzieci działają w zespole, są zgrane, przez takie działanie
uczą się kreatywności, prosta scenografia rozbudza wyobraźnię,
ich role były krótkie, ale każdy mógł zaistnieć i że miło
jest na nich patrzeć jak są zadowoleni, uśmiechnięci, spokojni i
pewni siebie i tak ich jest dużo... Dzieci słuchały i oczy im
błyszczały z zadowolenia i dumy i nam nauczycielom też i rośliśmy
w oczach i myśleliśmy sobie, że dobrze, że przychodzą takie
chwile, bo inaczej to byłoby bardzo ciężko tak tylko płynąć w
tym sicie, a nie mieć na końcu bankietu z drożdżowymi
ciasteczkami (patrz wpis: W sicie – teatralna przygoda).