Mam do
opowiedzenia taką jedną historię z ostatnich dni, ale nie jest ona
związana ze szkołą. Może tylko tak, że przydarzyła się na
trasie ze szkoły. Ale jest na tyle wspaniała, że muszę ją
opowiedzieć, a mam takie miejsce gdzie mogę to zrobić, dlatego też
to zrobię. Historia jest motoryzacyjna, aczkolwiek napisana przez
nauczycielkę, która rozpoznaje samochody po kolorach, więc jak
czytają ją jacyś panowie lub interesujące się samochodami panie,
to proszę o wyrozumiałość... A po przemyśleniach, mam pomysł na
puentę, która tę historię ze szkołą zwiąże, więc tym
bardziej zaczynam...
W
piątek zaraz po szkole miałam iść na pogrzeb. Bardzo mi zależało
na tym, żeby tam być i wszystko zaplanowałam tak, żeby to się
udało. W wyniku dziwnego splotu wydarzeń jechałam tam nie swoim
samochodem (zresztą swojego nie posiadam) i nawet nie żadnym
rodzinnym, tylko takim mało mi znanym, jeśli chodzi o prowadzenie,
samochodem mojej przyjaciółki. Jadę ulicą Dietla (mieszkańcy
Krakowa wiedzą, że jest dwupasmowa i dość chętnie uczęszczana,
po prostu jest na niej duży ruch) i patrzę, że świeci mi się
kontrolka z akumulatorem. Nawet się zbytnio nie zestresowałam,
myślę sobie, że już niedaleko, więc chyba dojadę. Ale stanęłam
na światłach, na lewym pasie do skrętu i tak coś nie słyszę,
żeby ten samochód kręcił i usłyszałam takie ciche pyrpyrpyr i
zgasł po prostu i już oczywiście nie chciał zapalić, a żeby
sytuacja była jeszcze ciekawsza – odłamała się plastikowa część
od kluczyka, tak, że w stacyjce został tylko ten metalowy kawałek,
którego nie mogłam, ani przekręcić ani wyjąć.
Nie
miałam żadnego pomysłu na to co zrobię w tej sytuacji, oprócz
tego, że zapalę światła awaryjne. Ale nie minęło chyba nawet 10
sekund jak podjechali panowie strażnicy miejscy i uprzejmie
zapytali, czy zepchnąć mnie na bok. Przystałam na to z radością
i oświadczyłam im, że „spadli mi z nieba” i że to nie mój
samochód, nie mam pojęcia co się stało i co mam teraz zrobić, a
poza tym to jadę na pogrzeb i bardzo bym chciała na niego zdążyć
– trochę się czułam jak blondynka z dowcipów, ale nie byłam w
stanie wykrzesać z siebie bardziej mężnej postawy. Na razie
sytuacja była taka, że pół samochodu stało jeszcze na ulicy,
więc nieco tamował ruch i trochę trzęsły mi się ręce i nie
wiedziałam co dalej. Panowie pokazali mi numer na ubezpieczeniu
gdzie mam zadzwonić, zapytali czyj pogrzeb i o której, wytłumaczyli
co i jak i pojechali. Dodzwoniłam się po kilku próbach, ale
okazało się, że nie ma wykupionej takiej opcji, żebym mogła być
odholowana przy usterce, tylko jakbym miała wypadek i że muszę
dzwonić po pomoc drogową. Oczywiście mi się to nie uśmiechało,
bo już wiedziałam, że najpierw będę musiała na nich czekać,
nie zdążę na pogrzeb, a potem jeszcze będę musiała za to płacić
ciężkie pieniądze. Na szczęście nie zaczęłam nawet dzwonić, a
strażnicy zjawili się znowu i wypytali jak tam mi idzie.
Opowiedziałam wszystko i jeden z nich stwierdził, że spróbuje
odpalić samochód. To się nie udało, ale wymyślił, że mogą
mnie zepchnąć całkiem na ten skwerek, tak żebym nie tarasowała
drogi. Zostawię trójkąt za szybą i kartkę z moim numerem
telefonu i mogę jechać na pogrzeb tramwajem. Zszokowała mnie ta
propozycja zupełnie, a przede wszystkim ich żywa chęć pomocy.
Przystałam na nią i samochód wylądował w całości na trawniku
pośród jakichś kłujących krzaczorów. Pojawił się jeszcze
problem z trójkątem, bo okazało się, że nie ma go w tym
samochodzie. I w tym momencie pan strażnik nr 1 przeszedł już
wszelkie moje wyobrażenia o dobrym strażniku miejskim, bo
zaproponował mi, że mi pożyczą trójkąt, tylko muszę go oddać.
Pomógł mi zamknąć samochód tym zepsutym kluczykiem, powiedział,
że mam uważać na siebie i ja pobiegłam na ten pogrzeb.
O
pogrzebie nie będzie. Ale cała historia motoryzacyjna skończyła
się dobrze, bo samochód odholowaliśmy z tatą, a trójkąt został
zwrócony. I ja chciałam potem wszystkim opowiadać o tych dobrych
strażnikach. I jeśli chodzi o puentę, to chciałabym, żeby moi
uczniowie powyrastali na takich strażników, takich lekarzy,
nauczycieli, sprzedawców, artystów, policjantów, na takich Ludzi –
wrażliwych, spokojnych, gotowych do pomocy, umiejących podnieść
na duchu...
Ta opowieść roznieca wiarę w ludzi, która czasem tylko ledwo się tli (bo całkiem zgasnąć nie może). Dziękuję!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie, życząc dobrego roku szkolnego.
Jestem ogromnie ciekawa, jak idzie pochylanie alfabetu. Czy można liczyć na zdjęcia jakichś próbek pisarskich uczniów?
Mnie też to wydarzenie naładowało pozytywną energią:) Jak będą sukcesy pisarskie to postaram się coś zamieścić. Na razie jeszcze wszyscy (uczniowie, nauczyciele, rodzice) powoli staramy się odnaleźć w szkolnej rzeczywistości:).
OdpowiedzUsuń