niedziela, 23 listopada 2014

hartowanie

Nie wiem czy znacie Emila ze Smalandii... Chłopca, którego stworzyła Astrid Lindgren i opisywała jego niestworzone psoty w książce pod tytułem Emil ze Smalandii. Kiedy byłam mała uwielbiałam tę książkę, jak również inne książki Astrid Lindgren. Tyle, że kiedy byłam mała wydana była tylko cienka książeczka, w której były opisane zaledwie trzy dni z życia Emila (jak wciągnął na maszt swoja siostrę, jak utknął głową w wazie i jak hulał na równinie Hulfstred, gdzie była dama z brodą i inne atrakcje). Tę właśnie książeczkę czytali ostatnio nasi drugoklasiści. Kiedyś zaczepiła mnie pani K., który uczy u nas w szkole angielskiego i też jest od samego samego początku naszej szkoły i powiedziała mi, że jest taka gruba książka, gdzie jest opisane jeszcze więcej psot Emila ze Smalandii, ale to, że tam jest tyle tych psot, to nie jest takie ważne... najważniejsze jest jak się ta książka kończy. A mianowicie kończy się rozdziałem, w którym Emil ratuje życie Alfredowi – parobkowi z ich zagrody. Historia wygląda tak, że Alfred zacina się w palec i wdaje mu się bardzo poważne zakażenie, nikt z rodziny nie daje mu szans, a Maja Borówka zastanawia się czy przez wąskie drzwi jego pokoju przejdzie trumna. I właściwie to powinni go zawieźć do doktora, ale problem jest taki, że szaleje śnieżyca – wszystko, wszystko jest zasypane i śnieg wciąż pada i wszyscy dorośli stwierdzają, że po prostu nie da się dojechać do tego lekarza. I wtedy w Emilu rodzi się desperacka decyzja, że on zawiezie Alfreda do lekarza. Choćby mieli wspólnie zginąć po drodze. Robi to oczywiście w tajemnicy przed rodziną i wyprawa jest naprawdę bardzo ciężka, a Alfred dogorywający. Ostatecznie wszystko się udaje i wszyscy się cieszą, a Emil – psotnik zyskuje nowe oblicze.
Pani K. namówiła mnie, żebyśmy przeczytali to wspólnie z dziećmi, jako podsumowanie lektury. I to był bardzo dobry pomysł. Słuchali wszyscy z zapartym tchem – nawet ci, którzy już to znali. A ja sobie pomyślałam, że największe wrażenie w tym opowiadaniu zrobiła na mnie ta siła drzemiąca w Emilu, ta wewnętrzna siła do robienia rzeczy niezaprzeczalnie dobrych, takich, które po prostu powinno się zrobić, ale które nie tak znowu wielu ludzi potrafi zrobić. On po prostu wiedział, że to jest do zrobienia i koniec.
Wtedy moje myśli pobiegły do innych książek i innych opowiadań – trochę poważniejszych, opisujących prawdziwe wydarzenia. Na przykład do Kamieni na szaniec, które niedawno sobie odświeżyłam. Tamci chłopcy byli nieco starsi od Emila, ale to byli naprawdę chłopcy. I oni też wiedzieli co NALEŻY robić w takiej sytuacji w jakiej się wtedy znajdowali. Skąd ta nadludzka, wydawałoby się, siła, ta mądrość, energia i determinacja? I połączyło mi się to z tym co mówił ksiądz, który uczy u nas w szkole religii... Mówił to podczas uroczystości nadania imienia naszemu gimnazjum: Sprawiedliwych wśród narodów świata. Powiedział o hartowaniu dobrem. Tak bardzo spodobało mi się to określenie, bo mieści się w nim to wszystko co możemy zrobić dla dzieci, żeby były gotowe na prawdziwe i dobre życie. Bo tak naprawdę w Kamieniach na szaniec największe wrażenie zrobiło na mnie to jakie wychowanie odebrali ci chłopcy, z jakich byli domów, do jakich chodzili szkół, jakimi wartościami żyli ci, którzy ich otaczali – cała reszta była już tylko tego konsekwencją. Byli zahartowani dobrem. Emil ze Smalandii też...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz