Temat
zdrowego odżywiania - naturalnych produktów, kurczaków pełnych
hormonów, modyfikowanych genetycznie warzyw, wszechobecnego glutenu,
alergii i nadwrażliwości pokarmowych – jest ostatnio na topie.
Nie będę się w niego wgłębiać, bo szczególnie się na tym nie
znam, a są osoby, które się znają i piszą o tym w naprawdę
sensowny sposób (polecam:
http://qchenne-inspiracje.blogspot.com/).
Chciałabym
tylko wygłosić laudację drugiego śniadania, a szczególnie
drugiego śniadania jakie widzę codziennie u moich uczniów. Och
czegoż to nie kryją te kolorowe i przezroczyste śniadaniówki,
pudełka, pudełeczka, folie i woreczki... Ale o tym za chwilę.
Oczywiście ja też mam ze sobą codziennie drugie śniadanie, bez
niego ani rusz. Kiedy od godziny mniej-więcej 10.00 (magiczna
godzina drugiego śniadania to 10.30) pielgrzymują do mnie
pojękujące dzieci: „Proszę panii (w gorszym wypadku: „proszę
paniąą”), jestem głodnyy”, to często odpowiadam im krótko:
„Ja też”.
Ale
wszystko musi się odbyć według dobrze już przez wszystkich
przyswojonego rytuału. Najpierw dyżurni śniadaniowi włączają
muzykę, co jest znakiem dla reszty dzieci, że należy sprzątać i
wpisać do specjalnego notesu co się dzisiaj robiło podczas pracy
własnej, potem każdy idzie umyć ręce, następnie spotykamy się
wszyscy razem na krótką modlitwę przed posiłkiem i możemy
zaczynać! Dzieci nie muszą siedzieć przy swoich stolikach,
zachęcamy je nawet do wzajemnych odwiedzin i zapraszania różnych
osób na śniadanie (także pań oraz uczniów z innych klas). Panuje
więc radosna atmosfera, niektóre konfiguracje nigdy się nie
zmieniają, a znowu inne zmieniają się ciągle. Jest trochę gwaru,
ciekawskie zaglądanie sobie do śniadań i pytanie chętnych z
tabliczki mnożenia, albo dodawania i odejmowania w pamięci (z ręką
na sercu mogę powiedzieć, że wcale nie ma ich tak mało). No ale
co w tych śniadaniówkach?! Na początku muszę zaznaczyć, że
wprowadziłyśmy bezwzględny zakaz przynoszenia do szkoły słodyczy.
Słodycze są przeznaczone na specjalne okazje (urodziny, czy inne
szkolne atrakcje typu – Dzień Dziecka). Ten zakaz może jest
czasem trudny dla dzieci i niekiedy ktoś próbuje coś przemycić,
ale na dłuższą metę pobudza tylko do kreatywności dzieci i
rodziców. Bo trzeba przyznać, że śniadania naszych uczniów są
bardzo kreatywne. A więc:
Kanapki,
które co dzień widzimy są w większości z ciemnego chleba
(często takiego pieczonego w domu). Co w kanapkach? Raczej klasyka,
ale zdarzy się humus.
Pokrojone
warzywa: oczywiście marchewka, często papryka, ogórek,
rzodkiewki, zdarza się kalarepa.
Owoce
– zależy od sezonu. Ale zawsze są obecne jabłka. Dużo bananów,
mandarynek, winogron. Pojawia się kiwi i pomarańcza, choć
trudniejsze w obsłudze. Kiedyś było pomelo.
Owoce
suszone (morele, banany, daktyle, rodzynki, mango), orzechy
wszelakie (od fistaszków przez włoskie po laskowe), ziarna i
pestki – szczególnie lubiany słonecznik.
Jeden
uczeń ma codziennie świeżo przygotowaną owsiankę z owocami w
specjalnym pojemniku, albo jogurt z płatkami i owocami – to budzi
szczególną zazdrość pani J. i pani M.
Często
pojawia się pieczywo chrupkie (tak zwane deseczki) i wafle ryżowe
– są przez dzieci wprost uwielbiane, może wydają im się
namiastką czegoś słodkiego i choć trochę niezdrowego...
Do
picia: woda, herbata w termosie, sok zrobiony w domu, kiedyś był i
kwas buraczany. No dobrze, czasem się zdarzy jakiś Tymbark, ale
już Fanta – nigdy.
Och,
czyż nie jest to śniadaniowe Eldorado? Chce się już jeść tylko
i zawsze zdrowo.