Czerwiec. Kiedy
nauczyciel słyszy to słowo, to przechodzą go ciarki. Chociaż może
jest w tym też coś z dreszczu emocji, bo w końcu za miesiąc
wakacje, ale to wszystko co stoi wcześniej na przeszkodzie, nie
pozwala na przedwczesną euforię.
I tak rozpoczynam ten
czerwiec w mojej szkole i myślę sobie: no nie dajemy sobie raczej
luzu i spokojnego czasu na klasyfikację, wypisywanie świadectw i
powolne domykanie tego roku szkolnego i przygotowanie się do
kolejnego, bo u nas w czerwcu będzie się działo... i to
intensywnie, i na wszystkich frontach.
Zacznijmy od tego, że
już jest ciężko, bo ciągle pada. I nie chodzi mi o to, że nie
lubię deszczu, bo wolę jak świeci słońce. Nie – chodzi o
problem zasadniczy – w naszej szkole przecieka dach. Nie jest to na
pewno dobra reklama, ale też nie da się tego w żaden sposób ukryć
i na pewno plotki na ten temat krążą po Krakowie. Przecieka i to w
wielu miejscach. Na szczęście jest nieoceniona pani woźna, która
zawsze czujnie czeka z miskami, wiadrami i mopem. My robimy zdjęcia,
bo wszystko wygląda na to, że w wakacje zostanie dach załatany,
więc liczymy, że potem będziemy z nostalgią wspominać te
wiaderka porozstawiane w różnych miejscach. Ale dach to jest
problem generalny – utrudniający i rozpraszający, natomiast
kolejne sprawy, to takie, które my sami sobie fundujemy. A więc
zaczynamy od dnia sportu. Sprawa klasyczna – czerwcowa. Będzie
jutro, myślę, że raczej na mokro. Następnie w weekend uroczyste
zakończenie kursu Montessori, w którym uczestniczyli właściwie
wszyscy nauczyciele z naszej szkoły, a prowadzili go dla nas
przeuroczy niemieccy nauczyciele z Erfurtu. Wiąże się to z
organizacją bankietu w budynku naszej przeciekającej szkoły i
prezenty, wzruszenia, podziękowania, jedzenie i może tańce... Od
poniedziałku rozpoczynamy tygodniowy festiwal literacki dla całej
szkoły o tematyce „Baśnie słowiańskie”. W trakcie tego
tygodnia trzeba gdzieś wcisnąć niezwykłą lekcję przyrody –
przyjadą do nas ludzie z żywymi ptakami. No i w innym terminie nie
mogą... Musimy też zrobić ostatnie próby przedstawień
przygotowywanych na piknik rodzinny, który z kolei jest planowany na
kolejny weekend czerwca (niech żyje czerwiec!). Potem już tylko
rada klasyfikacyjna i wypisywanie świadectw. Wszystko uwieńczymy
Zieloną szkołą na Roztoczu. Ale może dałoby się jeszcze w
jakimś momencie zaprosić pana pszczelarza, który opowiada w bardzo
ciekawy sposób o swoim zawodzie. Aha i zapomniałabym o dniach
adaptacyjnych dla przyszłorocznych uczniów i o zebraniu
informacyjnym dla ich rodziców.
Ani się obejrzę, a już
będzie koniec czerwca. Może nie będzie padać. I pewnie będę się
cieszyć, że tak wiele dobrego udało się zrobić i udało się
przeżyć.