Jesteśmy na Zielonej
Szkole. Myślałam, że pierwsze dwa dni będą najtrudniejsze, a
potem to już z górki, bo wszyscy się przyzwyczają, że nie ma
rodziców, że śniadanie jest o ósmej, że po śniadaniu sprzątamy
pokoje, że trzeba się zapytać czy można odejść od stołu, że
zorientują się, że należy umyć włosy i nie będą narzekać, że
są głodni, albo zmęczeni, albo, że jest nudno, albo że tęsknią,
albo: „proszę pani, a czy dzisiaj będziemy się kąpać w
basenie, a czy możemy iść na boisko, a co się dzisiaj będzie
działo, a on już się strasznie długo huśta na huśtawce, a ja
jeszcze się w ogóle nie huśtałam, proszę pani chciałbym siedzieć przy innym stole, bo oni tam przeklinają, a kiedy pójdziemy do sklepu...?” No a tu właściwie z
dnia na dzień coraz ciężej, coraz większe zmęczenie wewnętrzne
i zewnętrzne. Pani A., jedna z nas pięciu, opiekujących się tą
czterdziestoosobową gromadką, stwierdziła, że to chyba dlatego,
że z dnia na dzień coraz bardziej wchodzimy w ich historie, w ich
różne problemy. Bo można by ich zdrutować, zakazać, nakazać i
się nie przejmować. No ale my słuchamy, słuchamy, patrzymy,
jesteśmy. A potem rozmawiamy o tych dzieciach i właściwie to
rzadko o czymkolwiek innym, nawet jak się staramy. I te rozmowy się ciągną bez końca, bo to jest czterdzieści różnych światów do omówienia... Ale już naprawdę
za trzy dni wakacje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz