Trochę osłabła moja
motywacja po niewygraniu w konkursie Blog roku 2013. I stąd ten
przestój. Ale wracam. Wracam z ciszą, o której już kiedyś
pisałam, ale o ciszy to można dużo. A szczególnie o ciszy w
szkole...
Codziennie koło godziny
11.00 mamy długą przerwę, w czasie której dzieciaki wychodzą na
podwórko, gdzie się trochę taplają w kałuży, grają w piłkę,
tworzą klany, bazy i tym podobne, skaczą na skakance, grają w
szczura, biegają i krzyczą – no robią różne rzeczy, które na
podwórku można, a nawet powinno się robić. Przed wyjściem na
pole spotykamy się w klasach w kręgu i rozmawiamy sobie o różnych
sprawach – o tym co kto zdziałał danego dnia, o ważnych
wydarzeniach najbliższych dni, albo o innych nurtujących nas
sprawach. I potem do szatni te nasze dzieciaki mogą wyjść w
nieładzie jako rozkrzyczana gromadka, popędzić przez korytarz i
wybiec na zewnątrz z dzikim okrzykiem, gdy to tylko będzie możliwe.
I czasem właśnie tak się dzieje. A my – miłujące ciszę i ład
– nauczycielki pokornie to przyjmujemy. Ale czasem zdarza się tak,
że przed wyjściem na spacer robimy dzieciom tak zwaną lekcję
ciszy. Taka lekcja może mieć różną formę. O takich lekcjach
pisała Maria Montessori. Ich pomysł powstał pod wpływem pewnego
wydarzenia: kiedyś do jej przedszkola przyszła jakaś pani z
niemowlęciem. Montessori wzięła dziecko na ręce i weszła z nim
do sali pełnej dzieci. Niemowlę spało. Usiadła z nim na krześle.
Dzieci, kiedy zobaczyły co się dzieje, zaczęły podchodzić do
niej i siadać wokoło w ciszy. Po chwili cisza była absolutna, a
niektóre dzieci próbowały nawet kontrolować swój oddech, żeby
dostosować go do oddechu niemowlęcia.
Cisza jest nam potrzebna
i jest potrzebna też dzieciom. Ciszy można nauczyć. Warunkiem
lekcji ciszy jest to, by dzieci uczestniczyły w niej dobrowolnie.
Ulubioną formą lekcji
ciszy w mojej klasie jest przekazywanie sobie w kręgu płóciennego
woreczka, w którym jest jakiś niewiadomy przedmiot. Dzieci dotykają
go, mogą wąchać, postukać – robimy to w zupełnej ciszy. Na
końcu mogą powiedzieć o swoich hipotezach – co jest w środku.
Potem wyjmujemy przedmiot. Dzieciaki same przynoszą różne śmieszne
przedmiociki. Po tygodniu geologicznym mieliśmy serię przeróżnych
skał, minerałów i nawet amonita.
Ale można też zadzwonić
dzwonkiem i poczekać na całkowite wybrzmienie dźwięku, można
przekazywać zapaloną świecę, tak by nie zgasła, można –
wreszcie – wysyłać dzieci pojedynczo do szatni pokazując
pierwsze litery ich imion. A N. z naszej klasy, wywoływała dziś
koleżanki i kolegów do szatni pokazując ich imiona alfabetem
migowym (który pilnie trenowała w ostatnich dniach). W tym wypadku
nie usiedzieliśmy w ciszy, bo wymagało to tłumaczenia...
Dziękuję za ciekawe pomysły na lekcje ciszy - na pewno wykorzystam. U mnie ostatnio bardzo ładnie funkcjonuje matematyczna zabawa "Milczek". Pomysł nie mój, znalazłam w którymś przewodniku metodycznym, ale świetnie działa. Okrągła plansza z liczbami od 0 do 9 (jak na zegarze), w środku znaki plus i minus. W zupełnym milczeniu, patyczkiem pokazuję działanie, dzieci na palcach pokazują wynik. W ten sposób ćwiczymy obliczenia w zakresie 10, a cisza jest jak makiem zasiał. Zawsze ich potem chwalę, że się nam udało.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam