sobota, 8 marca 2014

żółte strony

Historia zaczyna się od tego, że zaangażowałam się w projekt Akademia Przyszłości, który powstał przy stowarzyszeniu Wiosna (to ci od Szlachetnej Paczki). Projekt w skrócie polega na tym, że wolontariusze (najczęściej studenci), którzy zgłoszą się do programu pomagają w nauce dzieciom ze szkół biorących udział w projekcie. Praca odbywa się w trybie jeden na jeden i wiele tam jest jeszcze różnych organizacyjnych zawiłości, ale ogólnie rzecz biorąc wszystko działa dobrze i jest świetnie wymyślone. Nie będę o tym w szczegółach, bo można sobie to znaleźć na stronie stowarzyszenia. Grunt w tym, że ja, jako niewyżyta nauczycielka, postanowiłam jeszcze trochę pouczyć w czasie wolnym. Trafił mi się (przydzielono mi...) chłopca ze szkoły w Nowej Hucie, naprawdę na końcu świata. Nigdy tam nawet wcześniej nie byłam, a więc dalej przygodo! I tak to już od paru miesięcy jeżdżę w te dalekie strony i mam zajęcia z czwartoklasistą K. Ale nie o nim tu będzie, bo generalnie rzecz biorąc, jak przyjdzie na zajęcia, to dobrze się nam współpracuje. Ma mocny charakter, jest ciekawy przeróżnych spraw, zazwyczaj chętny do pracy i potrafi też być wytrwały. Przy jego naprawdę trudnej sytuacji rodzinnej uważam to wszystko za wielki sukces.
Ale chciałabym napisać o tym jak ja coraz mniej rozumiem to co się dzieje w tradycyjnych szkołach i jak coraz bardziej rozumiem dzieci, które mają poważne problemy w nauce. Te myśli przyszły do mnie ostatnio, kiedy okazało się, że K. jest zagrożony z historii, ale nic mi się do tego nie przyznawał, bo wolał robić te rzeczy, które ja mu przyniosłam do pracy i chyba w ogóle nie bardzo dopuszczał do swojej świadomości jakikolwiek problem dotyczący tej historii. Wielokrotnie prosiłam go, żeby przyniósł podręcznik i ćwiczenia, żebym mogła zobaczyć czego się uczy i mu pomóc. Wreszcie, ostatnio - po tym jak zapisałam mu to na kartce – przyniósł. Przejrzałam podręcznik, przejrzałam ćwiczenia (fakt, że miałam na to niewiele czasu...) i zobaczyłam tam wszystko i nic. Żadnej całości, przeskakiwanie od szczegółów do ogółów – tak jakby mieli się nauczyć wszystkiego naraz, ale tylko po trochu. Trzeba zaznaczyć, że K. nie był mi w stanie powiedzieć na jakim etapie są w tym zacnym podręczniku. Tego samego dnia udało mi się też porozmawiać z panem od historii, który uczy K. Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że mi się udało... Powiedział, że K. w ogóle NIC nie robi na historii, że we wtorek mają sprawdzian i że właściwie to on mu może odpuścić zeszyt, ale ważne, żeby miał uzupełnione ćwiczenia. Żółte strony w ćwiczeniach. Jeśli będzie miał uzupełnione te żółte strony to wtedy nie będzie miał zagrożenia.
Czyli w tej całej szkole, w tym wstawaniu o świcie przez dwanaście lat i spędzaniu tam ogromnej ilości cennych godzin swojego młodzieńczego czasu, chodzi tak naprawdę o te żółte strony w ćwiczeniach. Jak już je tam wypełnimy, to potem będziemy wstawać o świcie przez kolejne pięćdziesiąt lat i dalej będziemy wypełniać żółte strony, tylko w innym budynku.

2 komentarze:

  1. No, mocno pociągnęłaś konkluzje. Ale właśnie, jak ktoś mi mówi, że musimy dzieci przygotować na to, że kiedyś nie będzie tak ciekawie, albo, że nie zawsze będą robiły to co je pociąga i interesuje, to myślę sobie, że to jest przygotowywanie tępych wyrobników, a my nie chcemy naszych dzieci do takich zadań przygotowywać. I nie na to się wysilamy i rozwijamy ich kreatywność, żeby grzecznie przystawały potem na nudne i bezsensowne zadania. No!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W każdym razie muszą wiedzieć, że mają inne opcje, a nie tylko te żółte strony...

      Usuń