Poniżej informacje na temat konferencji, która ma się odbyć w naszej szkole na samym początku wakacji. Taki będzie początek wakacji moich i pani M. i pani M2 i pani od przyrody i innych bohaterów, którzy się tu pojawiają. Tylko nie tych małych... Ci mali wyruszą w góry, nad morze, nad jeziora, żeby pływać, nurkować, budować zamki z piasku, wspinać się po drzewach, zwiedzać, odkrywać, zdobywać świat. A my jeszcze te kilka dni będziemy w szkole dla nich. Będziemy o nich myśleć, o nich rozmawiać, dla nich szkolić siebie i innych.
W swej istocie, nadal, nauczycielskie przemyślenia; nauczycielki, która wyjechała i chwilowo nauczycielką być nie może...
poniedziałek, 26 maja 2014
zapraszam
wtorek, 20 maja 2014
Puzzle Z.
Niektórzy
z naszych uczniów mają swoje wyjątkowo głębokie zainteresowania
i o tych zainteresowaniach chcieliby opowiedzieć. Inni niby nie mają
jakiejś wyraźnej, ciągłej pasji, ale coś ich zaintryguje i drążą
temat. Postanowiłyśmy to skanalizować poprzez robienie
prezentacji. Prosimy dzieci, żeby, na tyle na ile umieją, zgłębiły
dany temat i w jakiś sposób zaprezentowały wynik swojej pracy
przed klasą. Niektórzy robią to na komputerze, inni opowiadają i
posiłkują się zrobionymi specjalnie w tym celu plakatami,
rysunkami, nawet wykresami. I tak to już w tym roku wysłuchaliśmy
prezentacji o: piętrach roślinności w górach, o psach, o
wędrówkach ptaków, o krainach geograficznych Polski. Obecnie
powstaje prezentacja o gryzoniach – inspiracją było odkrycie
zwierzęcia o wdzięcznej nazwie: mara patagońska (proszę sobie o
niej poczytać i poszukać zdjęć, bo to naprawdę bardzo ciekawe
zwierzę – wygląda jak połączenie sarny z zającem).
A dziś
jesteśmy na świeżo po prezentacji na temat wiolonczeli i trochę
też orkiestry symfonicznej (kto tam gra i gdzie siedzi). Prezentację
zrobiła Z. - mała wiolonczelistka. Dużo tam było elementów, bo i
budowa wiolonczeli, i jak dawniej wyglądały tego typu instrumenty,
i sławni wiolonczeliści i Yo - yo Ma, który grał temat z filmu
Misja i cała orkiestra
symfoniczna wycięta ze specjalnej wycinanki od pani M. i przyklejona
na podkładce zgodnie z rzeczywistym ustawieniem. Ale najciekawsze
było zakończenie. Z. wymyśliła, że na koniec zada pytania
dotyczące jej prezentacji. Takie praktyki już były wcześniej i
czasem dzieci przynosiły cukierki, żeby dawać temu kto dobrze
odpowie. Ale Z. nie może jeść cukierków, więc też nie chciała
ich rozdawać. Zrobiła więc własne puzzle i każdy kto prawidłowo
odpowiedział na pytanie dostawał kawałek układanki. No i mogliśmy
ją razem ułożyć. Były na niej wiolonczele i kwiatki na
niebieskim tle. Z. w swoim żywiole, bardzo z siebie zadowolona,
słuchacze też zadowoleni i zjednoczeni w oczekiwaniu na kolejne
puzzle.
niedziela, 11 maja 2014
Prawdziwy teatr, a bez pianina - czyli przyzwolenie na fuszerkę
Wrócę jeszcze do naszej
teatralnej przygody – coś nie możemy wyjść z tego sita, ale
może dzisiejszym tekstem przybijemy przynajmniej do brzegu...
Jak już pisałam,
pokazaliśmy na przeglądzie teatrów szkolnych naszych Żeglarzy
Dżambli i drugi piękny
spektakl wymyślony przez trzecioklasistów, z piękną piosenka
opracowaną muzycznie przez panią M., o roboczym tytule Podróż.
Zostaliśmy bardzo pochwaleni i
ta pochwała była pochwałą opisową, szczerą i wydawało nam się,
że prawdziwą – dodała nam w każdym razie skrzydeł na dobre
kilka dni. I chyba na tym trzeba było skończyć tę przygodę, bo
potem było już tylko gorzej... Spośród piętnastu przedstawień,
które zostały zakwalifikowane do przeglądu jury nagrodziło
wszystkie (każde za coś innego), a trzy przedstawienia zostały
szczególnie wyróżnione i z tej okazji miały być pokazane na
końcowej gali w prawdziwym teatrze. Wśród tych trzech nie było
naszego, co jakoś nas zasmuciło i rozczarowało, no ale
stwierdziliśmy, że może jeszcze musimy trochę rzeczy dopracować
i może naprawdę tam byli tacy wymiatacze, że musieli ich w ten
sposób wyróżnić. Ale postanowiliśmy pójść z wszystkimi
dziećmi do tego prawdziwego teatru, żeby zobaczyć któż to taki
wygrał i co należy zrobić, żeby wygrać w przyszłym roku. W
międzyczasie zdarzyła się rzecz niespodziewana, bo dwa dni przed
tym wydarzeniem zostaliśmy poproszeni przez organizatorkę festiwalu
o zaśpiewanie naszej pięknej piosenki na scenie w tym prawdziwym
teatrze. Bardzo nas to ucieszyło, bo jednak poczuliśmy, że to
trochę tak jakbyśmy wygrali...
W ów dzień dotarliśmy na miejsce w niebagatelnej liczbie: czterdziestka dzieci i dorosłych piątka. Nie wiedzieliśmy do końca co nas czeka... Od pani organizatorki dowiedziałam się, że całość będzie trwać trzy godziny – trochę mnie to zdziwiło, bo jednak te trzy przedstawienia teatrów szkolnych i nasza piosenka razem, to chyba jeszcze nie robi trzech godzin. No ale na razie jeszcze jesteśmy w hallu i pani M. trzeźwo stwierdziła, że musimy się dowiedzieć kiedy śpiewamy, żeby dzieci nie siedziały jak na szpilkach i należy im również (organizatorom) przypomnieć o pianinie. Dowiedzieliśmy się, że będziemy po trzecim przedstawieniu i że pianina nie ma co prawda na scenie, ale coś wykombinują i przyniosą – może będzie niestety elektryczne... To już obudziło nieco naszą czujność. No ale weszliśmy na salę i ucieszyliśmy się, bo dzieci zostały usadzone – stanowiliśmy mniej-więcej połowę widowni. Najpierw przemawiała pani organizatorka, a następnie dyrektor prawdziwego teatru, którego nie było słychać, ale z tego co zrozumieliśmy, to uczestniczyliśmy w jakimś szerzej zakrojonym projekcie nazwanym kontrrewolucją kulturalną. I potem się zaczęło... Ale nie zaczęło się wcale od przedstawień wyłonionych z przeglądu, tylko od przedstawienia o Romach wyreżyserowanego przez panią organizatorkę festiwalu. I nie chodzi o to, że to przedstawienie było jakieś bardzo złe, albo szkodliwe i w sumie to ona sobie wymyśliła ten festiwal i go organizuje, więc może tak zrobić, ale jak stwierdziła mądra mama, która była z nami jako opieka, to jest takie „małe”. Potem już były rzeczywiście przedstawienia wybranych z przeglądu grup teatralnych i tego tematu nie będę zgłębiać, bo jako uczestnik na pewno nie byłabym obiektywna... Pozostawię Was tylko z komentarzem pani M2, która tak powiedziała do małej Z., kiedy ta się dopytywała, dlaczego pani M2 nie podobają się te przedstawienia: Wiesz jaki dobry sorbet owocowy robi twoja mama, prawda? A jadłaś kiedyś taki sorbet ze sklepu, na patyku? No to oni to są te lody ze sklepu, a wy sorbet twojej mamy. Dodam jeszcze tylko, że pomiędzy spektaklami była „zapchajdziura”, która trwała dłużej niemalże co te wszystkie spektakle razem wzięte – był to Kubuś Puchatek w wykonaniu nie wiadomo kogo, ale wyglądali na jakichś przerośniętych uczniów liceum plastycznego, albo nawiedzonych studentów polonistyki. Wreszcie przyszedł czas na nas (cieszyliśmy się szczególnie dlatego, że po wykonaniu piosenki chcieliśmy już stamtąd wyjść). Nasi trzecioklasiści wyszli na scenę, a pani M. poszła gdzieś tam za kurtynę czy kulisy w poszukiwaniu pianina. Dzieci stoją, widownia miło zaskoczona i ożywiona, że widzi prawdziwe dzieci, ale ten moment bez przygrywki zaczyna się przedłużać... Pani M. wyszła zza kulis i powiedziała do wszystkich, że nie ma pianina. Pani organizatorka wydawała się być zdziwiona, ale było to zdziwienie zagrane, bo ona musiała wiedzieć, że tego pianina tam nie ma i że go nie będzie. Dzieci stoją. Co robimy? Zaśpiewali a capella, zachowali się z godnością i profesjonalnie. Kiedy schodzili ze sceny pani organizatorka próbowała ich jeszcze kokietować, coś tam żartować, ale my wszyscy, a szczególnie oni na tej scenie, poczuliśmy się oszukani.
W ów dzień dotarliśmy na miejsce w niebagatelnej liczbie: czterdziestka dzieci i dorosłych piątka. Nie wiedzieliśmy do końca co nas czeka... Od pani organizatorki dowiedziałam się, że całość będzie trwać trzy godziny – trochę mnie to zdziwiło, bo jednak te trzy przedstawienia teatrów szkolnych i nasza piosenka razem, to chyba jeszcze nie robi trzech godzin. No ale na razie jeszcze jesteśmy w hallu i pani M. trzeźwo stwierdziła, że musimy się dowiedzieć kiedy śpiewamy, żeby dzieci nie siedziały jak na szpilkach i należy im również (organizatorom) przypomnieć o pianinie. Dowiedzieliśmy się, że będziemy po trzecim przedstawieniu i że pianina nie ma co prawda na scenie, ale coś wykombinują i przyniosą – może będzie niestety elektryczne... To już obudziło nieco naszą czujność. No ale weszliśmy na salę i ucieszyliśmy się, bo dzieci zostały usadzone – stanowiliśmy mniej-więcej połowę widowni. Najpierw przemawiała pani organizatorka, a następnie dyrektor prawdziwego teatru, którego nie było słychać, ale z tego co zrozumieliśmy, to uczestniczyliśmy w jakimś szerzej zakrojonym projekcie nazwanym kontrrewolucją kulturalną. I potem się zaczęło... Ale nie zaczęło się wcale od przedstawień wyłonionych z przeglądu, tylko od przedstawienia o Romach wyreżyserowanego przez panią organizatorkę festiwalu. I nie chodzi o to, że to przedstawienie było jakieś bardzo złe, albo szkodliwe i w sumie to ona sobie wymyśliła ten festiwal i go organizuje, więc może tak zrobić, ale jak stwierdziła mądra mama, która była z nami jako opieka, to jest takie „małe”. Potem już były rzeczywiście przedstawienia wybranych z przeglądu grup teatralnych i tego tematu nie będę zgłębiać, bo jako uczestnik na pewno nie byłabym obiektywna... Pozostawię Was tylko z komentarzem pani M2, która tak powiedziała do małej Z., kiedy ta się dopytywała, dlaczego pani M2 nie podobają się te przedstawienia: Wiesz jaki dobry sorbet owocowy robi twoja mama, prawda? A jadłaś kiedyś taki sorbet ze sklepu, na patyku? No to oni to są te lody ze sklepu, a wy sorbet twojej mamy. Dodam jeszcze tylko, że pomiędzy spektaklami była „zapchajdziura”, która trwała dłużej niemalże co te wszystkie spektakle razem wzięte – był to Kubuś Puchatek w wykonaniu nie wiadomo kogo, ale wyglądali na jakichś przerośniętych uczniów liceum plastycznego, albo nawiedzonych studentów polonistyki. Wreszcie przyszedł czas na nas (cieszyliśmy się szczególnie dlatego, że po wykonaniu piosenki chcieliśmy już stamtąd wyjść). Nasi trzecioklasiści wyszli na scenę, a pani M. poszła gdzieś tam za kurtynę czy kulisy w poszukiwaniu pianina. Dzieci stoją, widownia miło zaskoczona i ożywiona, że widzi prawdziwe dzieci, ale ten moment bez przygrywki zaczyna się przedłużać... Pani M. wyszła zza kulis i powiedziała do wszystkich, że nie ma pianina. Pani organizatorka wydawała się być zdziwiona, ale było to zdziwienie zagrane, bo ona musiała wiedzieć, że tego pianina tam nie ma i że go nie będzie. Dzieci stoją. Co robimy? Zaśpiewali a capella, zachowali się z godnością i profesjonalnie. Kiedy schodzili ze sceny pani organizatorka próbowała ich jeszcze kokietować, coś tam żartować, ale my wszyscy, a szczególnie oni na tej scenie, poczuliśmy się oszukani.
Wyszłam
stamtąd jak przejechana czołgiem. I myślę sobie, że jak już się
raz spróbowało tego domowego sorbetu to nie chce się wracać do
lodów wodnych na patyku.
A tutaj jeszcze tekst naszej pięknej piosenki, czyli wiersz Danuty Wawiłow Szybko:
A tutaj jeszcze tekst naszej pięknej piosenki, czyli wiersz Danuty Wawiłow Szybko:
Szybko,
zbudź się, szybko, wstawaj!
Szybko, szybko, stygnie kawa!
Szybko, zęby myj i ręce!
Szybko, światło gaś w łazience!
Szybko, tata na nas czeka!
Szybko, tramwaj nam ucieka!
Szybko, szybko, bez hałasu!
Szybko, szybko, nie ma czasu!
Na nic nigdy nie ma czasu?
A ja chciałbym przez kałuże
iść godzinę albo dłużej,
trzy godziny lizać lody,
gapić się na samochody
i na deszcz, co leci z góry,
i na żaby, i na chmury,
cały dzień się w wannie chlapać
i motyle żółte łapać
albo z błota lepić kule
i nie spieszyć się w ogóle...
Szybko, szybko, stygnie kawa!
Szybko, zęby myj i ręce!
Szybko, światło gaś w łazience!
Szybko, tata na nas czeka!
Szybko, tramwaj nam ucieka!
Szybko, szybko, bez hałasu!
Szybko, szybko, nie ma czasu!
Na nic nigdy nie ma czasu?
A ja chciałbym przez kałuże
iść godzinę albo dłużej,
trzy godziny lizać lody,
gapić się na samochody
i na deszcz, co leci z góry,
i na żaby, i na chmury,
cały dzień się w wannie chlapać
i motyle żółte łapać
albo z błota lepić kule
i nie spieszyć się w ogóle...
środa, 7 maja 2014
entuzjazm grona pedagogicznego vs spokój F.
Są różne dzieci –
tak jak i różni dorośli, dosyć to logiczne. Ale z naszej szkolnej
perspektywy wygląda to mniej-więcej tak, że są dzieci, które
cały czas pochłaniają naszą uwagę, bo wszędzie ich pełno, są
dzieci cichutkie i nieśmiałe, które znikają i my w pewnym
momencie uświadamiamy sobie, że w ogóle o nich zapomniałyśmy i
wtedy już za każdym razem staramy się o nich pamiętać, są
dzieci, które chcą żeby ich nie zauważać, bo chcą się trochę
poplątać po klasie i przeczekać aż się ta praca własna skończy,
ale my te dzieci tym bardziej zauważamy i są też takie, które po
prostu normalnie dają o sobie znać od czasu do czasu, więc w miarę
regularnie do nich zaglądamy. No i jest F., którego nie umiałabym
zaklasyfikować do żadnej z tych kategorii. On po prostu jest. Siedzi prawie zawsze na swoim miejscu i jest taką cichą obecnością.
I może nawet jest nieśmiały, ale to jego bycie jest jednak
nacechowane pewnością siebie i to taką pewnością siebie, że to
my stajemy się nieśmiałe w obliczu tego jego bycia. Sprawia takie
wrażenie jakby nie potrzebował nigdy naszej obecności w pobliżu i
naszej pomocy. I sprawia też takie wrażenie jakby już wszystko
wiedział i wszystko umiał. Więc jest to wyczyn, żeby przez tych
wszystkich absorbujących nas na różne sposoby uczniów dotrzeć
wreszcie do Niego, wygospodarować sobie trochę miejsca w tej jego
kapsule stoicyzmu i niewzruszenia, wziąć głęboki oddech i coś
zaproponować. Ale jesteśmy z panią M. odważnymi kobietami, więc
i na tym polu udało się nam odnieść ostatnio sukces i to,
powiedziałabym, na skalę krajową na pewno.
Wszystko zaczęło się
od tego, że szukałyśmy dla F. godnego oraz rozwijającego zajęcia.
I znalazłyśmy coś co bardzo polubił, a nie było to też za łatwe
ani za nudne. Był to materiał edukacyjny o nazwie PUS
(pomyśl-ułóż-sprawdź). Nie do końca da się wytłumaczyć jak
to działa, a przynajmniej ja nie bardzo umiem. Ale tak ogólnie
rzecz biorąc to jest to zestaw dwunastu plastikowych płytek z
numerami z jednej strony a z fragmentami figur geometrycznych z
drugiej strony, które ułożone są w specjalnym plastikowym
pudełku. Do tego zestawu można dokupywać książeczki z zadaniami. Zadania są skonstruowane w ten sposób, że można je rozwiązywać
za pomocą tych płytek, układając je w określony sposób w
pudełku. Następnie odwraca się te płytki i jeżeli zadania
zostały dobrze rozwiązane to z tyłu na płytkach tworzy się
określony wzór. Dość to jest skomplikowane, ale dzieci bardzo to
lubią (nawet F.), a dla nas jest to też bardzo wygodne, bo
książeczki z zadaniami są o przeróżnej tematyce i na różnych stopniach trudności, więc naprawdę
możemy znaleźć zadania dla każdego: z matematyki, z ortografii, z
przyrody, z angielskiego, a nawet z religii. Ale, ale! Co odkrył
F... Że nie ma książeczki, w której byłyby zadania dotyczące
stolic poszczególnych państw na świecie. Na to zareagowałyśmy z
panią M. szybko: Może zrobisz swój własny zestaw?
Taram taram! Udało się! Najpierw poszła Europa, a następnie
wszystkie pozostałe kontynenty. Dokładnie obmyślone, zrobiona
nawet kontrola błędu, i przetestowane przez kolegów i koleżanki.
Kolejna zasadzka na F. była taka: Może spróbujemy to
wysłać do wydawnictwa, żeby im pokazać, że tak Cię zainspirował
ich materiał edukacyjny. Tylko musimy napisać do nich taki
oficjalny list. Udało się i
tutaj (a my już zacierałyśmy ręce, że i list oficjalny nauczy
się pisać i porządnie adresować kopertę...). List został
wysłany ze szkoły razem z kserem pracy F. I na tym – wydawałoby
się- historia się skończyła. A oto dziś – epilog (a może
jeszcze nie epilog). Do szkoły przyszła taka niewielka paczka i
list z tegoż wydawnictwa. List gratulacyjny. Że gratulują nam
takiego ucznia. Że byli pod wrażeniem pomysłu, wiedzy i
pracowitości F. Że dziękują i pozdrawiają całe grono
pedagogiczne. I F. dostał od nich w prezencie grę. I grono
pedagogiczne, czyli my, kipiałyśmy z radości i dumy i każdy w
sekretariacie i na korytarzu musiał przeczytać ten list. A F.
przyjął to wszystko ze spokojem i godnością. Pozwolił, żeby
każde z dzieci przeczytało ten list i cały czas leciutko się uśmiechał.
Subskrybuj:
Posty (Atom)