Wrócę jeszcze do naszej
teatralnej przygody – coś nie możemy wyjść z tego sita, ale
może dzisiejszym tekstem przybijemy przynajmniej do brzegu...
Jak już pisałam,
pokazaliśmy na przeglądzie teatrów szkolnych naszych Żeglarzy
Dżambli i drugi piękny
spektakl wymyślony przez trzecioklasistów, z piękną piosenka
opracowaną muzycznie przez panią M., o roboczym tytule Podróż.
Zostaliśmy bardzo pochwaleni i
ta pochwała była pochwałą opisową, szczerą i wydawało nam się,
że prawdziwą – dodała nam w każdym razie skrzydeł na dobre
kilka dni. I chyba na tym trzeba było skończyć tę przygodę, bo
potem było już tylko gorzej... Spośród piętnastu przedstawień,
które zostały zakwalifikowane do przeglądu jury nagrodziło
wszystkie (każde za coś innego), a trzy przedstawienia zostały
szczególnie wyróżnione i z tej okazji miały być pokazane na
końcowej gali w prawdziwym teatrze. Wśród tych trzech nie było
naszego, co jakoś nas zasmuciło i rozczarowało, no ale
stwierdziliśmy, że może jeszcze musimy trochę rzeczy dopracować
i może naprawdę tam byli tacy wymiatacze, że musieli ich w ten
sposób wyróżnić. Ale postanowiliśmy pójść z wszystkimi
dziećmi do tego prawdziwego teatru, żeby zobaczyć któż to taki
wygrał i co należy zrobić, żeby wygrać w przyszłym roku. W
międzyczasie zdarzyła się rzecz niespodziewana, bo dwa dni przed
tym wydarzeniem zostaliśmy poproszeni przez organizatorkę festiwalu
o zaśpiewanie naszej pięknej piosenki na scenie w tym prawdziwym
teatrze. Bardzo nas to ucieszyło, bo jednak poczuliśmy, że to
trochę tak jakbyśmy wygrali...
W ów dzień dotarliśmy na miejsce w niebagatelnej liczbie: czterdziestka dzieci i dorosłych piątka. Nie wiedzieliśmy do końca co nas czeka... Od pani organizatorki dowiedziałam się, że całość będzie trwać trzy godziny – trochę mnie to zdziwiło, bo jednak te trzy przedstawienia teatrów szkolnych i nasza piosenka razem, to chyba jeszcze nie robi trzech godzin. No ale na razie jeszcze jesteśmy w hallu i pani M. trzeźwo stwierdziła, że musimy się dowiedzieć kiedy śpiewamy, żeby dzieci nie siedziały jak na szpilkach i należy im również (organizatorom) przypomnieć o pianinie. Dowiedzieliśmy się, że będziemy po trzecim przedstawieniu i że pianina nie ma co prawda na scenie, ale coś wykombinują i przyniosą – może będzie niestety elektryczne... To już obudziło nieco naszą czujność. No ale weszliśmy na salę i ucieszyliśmy się, bo dzieci zostały usadzone – stanowiliśmy mniej-więcej połowę widowni. Najpierw przemawiała pani organizatorka, a następnie dyrektor prawdziwego teatru, którego nie było słychać, ale z tego co zrozumieliśmy, to uczestniczyliśmy w jakimś szerzej zakrojonym projekcie nazwanym kontrrewolucją kulturalną. I potem się zaczęło... Ale nie zaczęło się wcale od przedstawień wyłonionych z przeglądu, tylko od przedstawienia o Romach wyreżyserowanego przez panią organizatorkę festiwalu. I nie chodzi o to, że to przedstawienie było jakieś bardzo złe, albo szkodliwe i w sumie to ona sobie wymyśliła ten festiwal i go organizuje, więc może tak zrobić, ale jak stwierdziła mądra mama, która była z nami jako opieka, to jest takie „małe”. Potem już były rzeczywiście przedstawienia wybranych z przeglądu grup teatralnych i tego tematu nie będę zgłębiać, bo jako uczestnik na pewno nie byłabym obiektywna... Pozostawię Was tylko z komentarzem pani M2, która tak powiedziała do małej Z., kiedy ta się dopytywała, dlaczego pani M2 nie podobają się te przedstawienia: Wiesz jaki dobry sorbet owocowy robi twoja mama, prawda? A jadłaś kiedyś taki sorbet ze sklepu, na patyku? No to oni to są te lody ze sklepu, a wy sorbet twojej mamy. Dodam jeszcze tylko, że pomiędzy spektaklami była „zapchajdziura”, która trwała dłużej niemalże co te wszystkie spektakle razem wzięte – był to Kubuś Puchatek w wykonaniu nie wiadomo kogo, ale wyglądali na jakichś przerośniętych uczniów liceum plastycznego, albo nawiedzonych studentów polonistyki. Wreszcie przyszedł czas na nas (cieszyliśmy się szczególnie dlatego, że po wykonaniu piosenki chcieliśmy już stamtąd wyjść). Nasi trzecioklasiści wyszli na scenę, a pani M. poszła gdzieś tam za kurtynę czy kulisy w poszukiwaniu pianina. Dzieci stoją, widownia miło zaskoczona i ożywiona, że widzi prawdziwe dzieci, ale ten moment bez przygrywki zaczyna się przedłużać... Pani M. wyszła zza kulis i powiedziała do wszystkich, że nie ma pianina. Pani organizatorka wydawała się być zdziwiona, ale było to zdziwienie zagrane, bo ona musiała wiedzieć, że tego pianina tam nie ma i że go nie będzie. Dzieci stoją. Co robimy? Zaśpiewali a capella, zachowali się z godnością i profesjonalnie. Kiedy schodzili ze sceny pani organizatorka próbowała ich jeszcze kokietować, coś tam żartować, ale my wszyscy, a szczególnie oni na tej scenie, poczuliśmy się oszukani.
W ów dzień dotarliśmy na miejsce w niebagatelnej liczbie: czterdziestka dzieci i dorosłych piątka. Nie wiedzieliśmy do końca co nas czeka... Od pani organizatorki dowiedziałam się, że całość będzie trwać trzy godziny – trochę mnie to zdziwiło, bo jednak te trzy przedstawienia teatrów szkolnych i nasza piosenka razem, to chyba jeszcze nie robi trzech godzin. No ale na razie jeszcze jesteśmy w hallu i pani M. trzeźwo stwierdziła, że musimy się dowiedzieć kiedy śpiewamy, żeby dzieci nie siedziały jak na szpilkach i należy im również (organizatorom) przypomnieć o pianinie. Dowiedzieliśmy się, że będziemy po trzecim przedstawieniu i że pianina nie ma co prawda na scenie, ale coś wykombinują i przyniosą – może będzie niestety elektryczne... To już obudziło nieco naszą czujność. No ale weszliśmy na salę i ucieszyliśmy się, bo dzieci zostały usadzone – stanowiliśmy mniej-więcej połowę widowni. Najpierw przemawiała pani organizatorka, a następnie dyrektor prawdziwego teatru, którego nie było słychać, ale z tego co zrozumieliśmy, to uczestniczyliśmy w jakimś szerzej zakrojonym projekcie nazwanym kontrrewolucją kulturalną. I potem się zaczęło... Ale nie zaczęło się wcale od przedstawień wyłonionych z przeglądu, tylko od przedstawienia o Romach wyreżyserowanego przez panią organizatorkę festiwalu. I nie chodzi o to, że to przedstawienie było jakieś bardzo złe, albo szkodliwe i w sumie to ona sobie wymyśliła ten festiwal i go organizuje, więc może tak zrobić, ale jak stwierdziła mądra mama, która była z nami jako opieka, to jest takie „małe”. Potem już były rzeczywiście przedstawienia wybranych z przeglądu grup teatralnych i tego tematu nie będę zgłębiać, bo jako uczestnik na pewno nie byłabym obiektywna... Pozostawię Was tylko z komentarzem pani M2, która tak powiedziała do małej Z., kiedy ta się dopytywała, dlaczego pani M2 nie podobają się te przedstawienia: Wiesz jaki dobry sorbet owocowy robi twoja mama, prawda? A jadłaś kiedyś taki sorbet ze sklepu, na patyku? No to oni to są te lody ze sklepu, a wy sorbet twojej mamy. Dodam jeszcze tylko, że pomiędzy spektaklami była „zapchajdziura”, która trwała dłużej niemalże co te wszystkie spektakle razem wzięte – był to Kubuś Puchatek w wykonaniu nie wiadomo kogo, ale wyglądali na jakichś przerośniętych uczniów liceum plastycznego, albo nawiedzonych studentów polonistyki. Wreszcie przyszedł czas na nas (cieszyliśmy się szczególnie dlatego, że po wykonaniu piosenki chcieliśmy już stamtąd wyjść). Nasi trzecioklasiści wyszli na scenę, a pani M. poszła gdzieś tam za kurtynę czy kulisy w poszukiwaniu pianina. Dzieci stoją, widownia miło zaskoczona i ożywiona, że widzi prawdziwe dzieci, ale ten moment bez przygrywki zaczyna się przedłużać... Pani M. wyszła zza kulis i powiedziała do wszystkich, że nie ma pianina. Pani organizatorka wydawała się być zdziwiona, ale było to zdziwienie zagrane, bo ona musiała wiedzieć, że tego pianina tam nie ma i że go nie będzie. Dzieci stoją. Co robimy? Zaśpiewali a capella, zachowali się z godnością i profesjonalnie. Kiedy schodzili ze sceny pani organizatorka próbowała ich jeszcze kokietować, coś tam żartować, ale my wszyscy, a szczególnie oni na tej scenie, poczuliśmy się oszukani.
Wyszłam
stamtąd jak przejechana czołgiem. I myślę sobie, że jak już się
raz spróbowało tego domowego sorbetu to nie chce się wracać do
lodów wodnych na patyku.
A tutaj jeszcze tekst naszej pięknej piosenki, czyli wiersz Danuty Wawiłow Szybko:
A tutaj jeszcze tekst naszej pięknej piosenki, czyli wiersz Danuty Wawiłow Szybko:
Szybko,
zbudź się, szybko, wstawaj!
Szybko, szybko, stygnie kawa!
Szybko, zęby myj i ręce!
Szybko, światło gaś w łazience!
Szybko, tata na nas czeka!
Szybko, tramwaj nam ucieka!
Szybko, szybko, bez hałasu!
Szybko, szybko, nie ma czasu!
Na nic nigdy nie ma czasu?
A ja chciałbym przez kałuże
iść godzinę albo dłużej,
trzy godziny lizać lody,
gapić się na samochody
i na deszcz, co leci z góry,
i na żaby, i na chmury,
cały dzień się w wannie chlapać
i motyle żółte łapać
albo z błota lepić kule
i nie spieszyć się w ogóle...
Szybko, szybko, stygnie kawa!
Szybko, zęby myj i ręce!
Szybko, światło gaś w łazience!
Szybko, tata na nas czeka!
Szybko, tramwaj nam ucieka!
Szybko, szybko, bez hałasu!
Szybko, szybko, nie ma czasu!
Na nic nigdy nie ma czasu?
A ja chciałbym przez kałuże
iść godzinę albo dłużej,
trzy godziny lizać lody,
gapić się na samochody
i na deszcz, co leci z góry,
i na żaby, i na chmury,
cały dzień się w wannie chlapać
i motyle żółte łapać
albo z błota lepić kule
i nie spieszyć się w ogóle...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz