poniedziałek, 16 listopada 2015

Lab School

Szkoła przy Xavier University w Cincinnati istnieje już od 47 lat. Jest niewielka – dwie grupy przedszkolne, jedna grupa dzieci w wieku 6 do 9 lat i jedna dość nowa (istnieje od trzech lat) grupa dzieci w wieku 9 do 12 lat. Jest szkołą, która służy uniwersytetowi jako „szkoła ćwiczeń”, co oznacza ciągłe hospitacje, praktyki, zmieniających się nauczycieli, sale, które równocześnie są salami wykładowymi. Budynek na tego rodzaju przedsięwzięcie bardzo niewygodny – jeden z budynków uniwersytetu, kilkupiętrowy, z dużą ilością korytarzy i zatrzaskujących się przed nosem drzwi przeciwpożarowych. Naokoło kampus – budynki, budynki, studenci, studenci, mały plac zabaw, brak porządnego ogrodzonego „wybiegu” dla dzieci, brak parkingu dla rodziców. A więc w sumie przedsięwzięcie karkołomne... A jednak kiedy weszłam rano do sali, to poczułam atmosferę prawdziwej pracy własnej. Mimo dużej ilości dzieci (29) w nie bardzo dużej sali, nie czuło się, że jest ciasno, głośno, czy nerwowo. Dzieci zajmowały się bardzo różnymi rzeczami – widziałam prace z mapami, opisy zwierząt, znaczki, liczydła, ale też prace ręczne typu szycie, czy malowanie. Wszyscy, bo i nauczycieli i dzieci, porozumiewali się przyjemnie ściszonym głosem. Drugie śniadanie przy trzyosobowym stoliku na korytarzu z klepsydrą wyznaczającą maksymalny czas posiedzenia. Jedynym zgrzytem była wspólna wycieczka do łazienki o ściśle określonej godzinie, ale to ze względów lokalowych (wyprawa na drugie piętro). Ujęła mnie też sala – podobna do tak wielu sal w szkołach Montessori, które już widziałam - ale jednak wydała mi się bardzo uporządkowana, półki nieprzeładowane zbędnymi materiałami; wszystko na miarę.
Spędziłam też chwilę u starszych dzieci (upper elementary) i zakochałam się w ich wychowawcy (niestety żonaty...). Wystarczyło posiedzieć w jego klasie 15 minut i od razu można było zobaczyć jak bardzo jest uważny, jak dobre relacje ma z uczniami, jak buduje z nimi więź i scala grupę.
Jeszcze jeśli chodzi o brak parkingu, to i na to znalazło się rozwiązanie. Przy wejściu do szkoły ustawia się kolejka aut. Przed wejściem stoi moja znajoma pani dyrektor i jeden z nauczycieli. Rodzice witają się,wysadzają dziecko i odjeżdżają, dziecko wita się przez uścisk dłoni i wchodzi do szkoły. Szybko i bez bólu...





Mam zamiar jeszcze tam wrócić, żeby porozmawiać z nauczycielami i sprawdzić czy drugie wrażenie będzie tak samo dobre jak pierwsze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz