Wyznaję zasadę, że
lepiej pisać o pozytywnej stronie mojej pracy: o dzieciach, które
radośnie dyżurują, piszą listy do pań od matematyki i zgłębiają
tajniki geologii. Ale nie zawsze jest tak różowo jak na tym blogu i
nie zawsze promienie słońca wpadają do klasy i oświetlają miłe
buzie moich uczniów zagłębionych w pracy. Co jest trudne (taka
lista na niedzielę wieczór może mi nie ułatwić jutrzejszego
porannego wstawania):
- Nie mówią „Dzień dobry”. Jak sama chodziłam do szkoły, to w ogóle nie wiedziałam o co tym nauczycielom chodzi, o co tyle hałasu z tym „Dzień dobry”... Teraz już wiem. Idzie taki uczeń z przeciwka, łapie z tobą kontakt wzrokowy, albo nie i nic. I jakoś tak nieswojo się czuję. Mówię wyraźnie: „Dzień dobry!”. A on różnie... I czasem to jeszcze mam siłę upominać, ale słyszę to moje zrzędzenie i mi się odechciewa.
- Nie sprzątają na ławkach. Zwykle te same osoby (i jak tu ich nie zaszufladkować...). I powtarza się codziennie rytuał powtarzania: „N. wróć do ławki i posprzątaj, M. czekamy na ciebie, kto zostawił woreczek po kanapce, dlaczego krzesła nie są zasunięte...”
- Rozpędzają się do zawrotnych prędkości na korytarzu. A ja już widzę te wybite zęby i rozcięte łuki brwiowe...
- Zachowują się potwornie głośno podczas obiadu, trzymają łokcie na stole, nie zjadają wszystkiego, chowają się pod stołem, rozlewają zupę i kompot. Pozostawię to bez komentarza.
- Spóźniają się. A to tak naprawdę jest wina rodziców i z panią M. musimy o poranku powtarzać to samo co najmniej 3 razy dla nowo-nadchodzących dzieci.
- Mówią równocześnie z nauczycielem, zapominają o podnoszeniu ręki i zadają pytania nie na temat, typu: „Dlaczego ma pani takie długie palce?”.
- Chodzą po szkole na bosaka.
- Kiedy wychodzą ze szkoły to zapominają, żeby schować pantofle do worka i podłoga w szatani jest zasłana tymi małymi crocsami przemieszanymi z różowymi tenisówkami i sandałkami.
- Nie chcą ubierać kurtek jak wychodzimy na spacer. A jak już je ubiorą to na polu je zdejmują i potem zapominają wziąć ze sobą z powrotem.
- Rozchlapują wodę w toalecie, tak, że jest całkowicie mokro.
To wcale nie jest
wszystko, ale się powstrzymam. Nie mam pojęcia jak ja jeszcze tam
wytrzymuję... Jak ja z nimi wytrzymuję. Optymistyczny akcent jakim
zakończę, bo jednak chciałabym zakończyć choć trochę
optymistycznie, będzie taki, że ta porcja zrzędzenia powinna mi
wystarczyć na dłuższy czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz