sobota, 25 stycznia 2014

rodzice

Pamiętam pierwszą rozmowę z rodzicami jednego z moich uczniów. Dopiero co skończyłam studia w czerwcu i mnie przestano uczyć, a tutaj nagle - ja uczę i jeszcze mam się wymądrzać na temat chłopca, którego niedawno poznałam, a przecież oni znają go od siedmiu lat. Właściwie to dopiero co skończyłam pierwsza klasę, nie rozumiem zadań z geometrii, pióro mi skrobie i napisałam „ó” na końcu wyrazu w dyktandzie i całkiem wyraźnie pamiętam jak wytężam uszy, żeby podsłuchać co wychowawczyni mówi na mój temat mojej mamie... Ale ci rodzice zdawali się tego nie zauważać. Zwracali się do mnie per „Pani” i mimo wszystko chcieli się ze mną spotkać i porozmawiać o tym swoim synku...
Z każdą następną rozmową było już trochę łatwiej. Każdą następną opinię do poradni pisałam szybciej. Ale do dziś mam niekiedy pragnienie, by stać się niewidzialną, gdy jakiś rodzic nadchodzi z naprzeciwka. I sama muszę przed sobą przyznać, że jest to strach, czy stres zupełnie nieracjonalny. Chyba raczej z przyzwyczajenia niż z rzeczywistych ku temu przesłanek. W naszej szkole stawiamy na indywidualne spotkania z rodzicami, a nie na przydługie gremialne zebrania (chociaż i te muszą się odbyć dwa razy w roku). I te spotkania twarzą w twarz są często bardzo miłe, czasem pouczające, czasem dają klucz do dziecka albo wskazują właściwy kierunek, czasem są trudne, ale w efekcie – zawsze potrzebne. Uważam, że jest to świetne, że można się razem z nimi pochylić nad światem małej istoty. Opowiedzieć i wysłuchać. Zawdzięczam tym rozmowom nową wiedzę, nowe pomysły i rozwiązania. Były też takie rozmowy, po których nie mogłam zasnąć, ale dzięki nim się wzmocniłam. A więc umiejętność znikania byłaby nie od rzeczy, ale jednak nie wykorzystywałabym jej w tych sytuacjach.

3 komentarze: