Hurra! Niech żyje
motywacja wewnętrzna! Bez ocen. Bez cukierków. Bez naklejek. Bez
wizji obiecanej bajki czy meczu w telewizorze. Bez pochwał nawet.
Jest to oczywiście wersja skrajna i bardzo ortodoksyjna. Pewnie nie
z każdym zadziała. Zwłaszcza z dorosłym. Niestety też nie z
każdym dzieckiem chodzącym do szkoły Montessori. A tak byśmy
chcieli... Żeby im się chciało bardziej niż nam...
Wielka więc była
ostatnio moja radość z tego co mi powiedział pierwszoklasista B.
To jest ogólnie rzecz biorąc bardzo poważny człowiek. Człowiek,
który lubi, żeby mu się rzeczy w życiu udawały. Jeżeli z czymś
ma problem, to potrafi szybko się zniechęcić. Problem pojawił się
przy pisaniu – nie przy składaniu liter, tylko przy czystej
grafomotoryce. Przeprowadziliśmy na ten temat kilka poważnych
rozmów i jakoś to pisanie ruszyliśmy, lecz bez entuzjazmu. Ale
jakieś dwa dni temu widzę B., który jak szalony uzupełnia karty
pracy z kaligrafii i oddaje je do sprawdzenia jedna po drugiej. Potem
jeszcze odrysował mapę Polski, podpisał, pokolorował i cały czas
widziałam go intensywnie nad czymś pochylonego. Bez jęczenia, że
nie wychodzi tak jak on by chciał, żeby wyszło. I jeszcze się
wziął za dodawanie, znów coś powypełniał, oddał do
sprawdzenia. Nie rozmawiałam z nim zupełnie tego dnia. Tylko na
chwilę stanęłam nad jego mapą i skomentowałam, że mi się
podoba i że jest bardzo pracowity. Nie przerwał pracy. Ale za
chwile do mnie podszedł i mówi ze śmiertelnie poważną miną:
„Ale wie pani, że ja to robię wszystko tylko z własnej woli?”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz