Kiedy
posyłasz swoje dziecko do prywatnej szkoły to płacisz za tę
szkołę trzy razy: po pierwsze w podatkach (wszyscy płacimy za
szkolnictwo publiczne, z którego nie jesteśmy zadowoleni, więc
wysyłamy dziecko do szkoły prywatnej), po drugie płacąc czesne,
po trzecie wspierając szkołę własnego dziecka na różnego
rodzaju kiermaszach, piknikach, aukcjach i innych tego typu akcjach
(bo czesne i pieniądze, które szkoła prywatna dostaje od państwa
naprawdę nie wystarczają na wszystkie potrzeby). W Ameryce jest tak
samo. Z tą tylko różnicą, ze Amerykanie doszli do perfekcji w
fundraisingu, czyli w trzeciej metodzie pozyskiwania pieniędzy na
szkołę. Widziałam to na własne oczy dwa tygodnie temu, a
właściwie całą akcję obserwowałam już miesiąc wcześniej...
Moja
tutejsza szkoła od 14 lat organizuje jesienią akcję pod nazwą
Walkathon. Chodzi o to, że w jeden z jesiennych piątków dzieci i
nauczyciele chodzą (chętni biegają) naokoło szkoły możliwie jak
najwięcej razy. Ale przy okazji tego niepozornego chodzenia wokół
szkoły jest zbudowana cała wielka akcja zbierania pieniędzy na
szkołę, zwykle na jakiś określony cel (w tym roku było to
odnowienie jednej z fasad budynku – wymiana okien i chyba
ocieplenie). Celem było zebranie 8 tysięcy dolarów, zostało
zebrane 19 tysięcy! Jak to się robi?
Po
pierwsze jest jeden specjalnie wyznaczony do tego człowiek, który
ogarnia myślą całą organizację, jest przeszkolony i ma dobre
pomysły. Ta specjalna pani przyszła do każdej klasy i powiedziała dzieciom
jaki jest cel (ile pieniędzy powinna zebrać dana klasa, ile dane
dziecko), żeby można było wyremontować fasadę. Dla najstarszych
uczniów celem było uzbieranie po 100 dolarów. Powiedziano im,
że jeśli każdy z nich uzbiera tyle, to jako middle school będą
mieli 2,5 tysiąca dolarów, a jeśli tyle uzbierają, to nagrodą
będzie wspólna przejażdżka Hammerem limuzyną. Uzbierali. Każdy
uczeń dostaje specjalny formularz, na którym zapisuje każdą
osobę, która zdecydowała się ofiarować jakieś pieniądze na
szkołę. Dzieci mogą zwracać się do rodziny, przyjaciół, pisać
maile lub chodzić po sąsiadach. Akcja rozpoczyna się mniej-więcej
miesiąc przed walkathonem i co jakiś czas na tablicy ogłoszeń
pojawia się suma, która została zebrana do tej pory. Za każde
zebrane, bodajże, 5 dolarów uczeń dostaje gumową cieniutką
bransoletkę. W dzień walkathonu te bransoletki staja się walutą –
dzieci po odbytym marszu/biegu idą do specjalnie dla nich
zorganizowanego „sklepu”, gdzie za bransoletki mogą zakupić
chińską drobnicę różnego rodzaju (gumowe piłeczki, figurki,
maskotki, naklejki) albo słodycze. Te rzeczy są to darowizny z
różnych źródeł – od rodziców, od zaprzyjaźnionych firm. Poza
tym klasa, która uzbiera najwięcej pieniędzy dostaje w prezencie
jedną dodatkową przerwę w nadchodzącym tygodniu.
W
dzień walkathonu każda klasa jest ubrana w koszulki w jednym
kolorze przygotowane specjalnie na tę okazję. Wszelkie funkcje
porządkowe i przygotowawcze są powierzone rodzicom, którzy
wcześniej zgłosili się jako wolontariusze. Są rozwieszone napisy,
dookoła szkoły rozstawione są stoliki z wodą, bananami i
marchewkami, jest też stolik z pierwszą pomocą. Na całej trasie
wokół szkoły, powbijane jeden za drugim w trawnik, stoją banery
motywujące poszczególne dzieci do biegu/chodu, ufundowane przez
rodziców, albo dziadków. Przed głównym wejściem do szkoły stoją
mamy, które odkreślają na specjalnych karteczkach ilość okrążeń
przebytych przez każde dziecko. Maksymalna ilość to 32 okrążenia,
tyle jest na karteczce, ale są tacy, którzy robią więcej.
Wszystko
kończy się grupowym zdjęciem uczniów i nauczycieli oraz
podsumowaniem: ile w sumie zebrano pieniędzy, która klasa zebrała
najwięcej, który uczeń zebrał najwięcej, który uczeń znalazł
najwięcej sponsorów, który uczeń miał najwięcej okrążeń
wokół szkoły. I zakupy w szalonym sklepiku za plastikowe
bransoletki.
Bardzo
to wszystko amerykańskie, tak bardzo, że aż trudno mi było w to
uwierzyć w niektórych momentach. Ciężko byłoby to odtworzyć na
polskiej ziemi, ale to czego na pewno trzeba się od nich nauczyć to
bardzo silnego poczucia przynależności do wspólnoty i dumy z tej
przynależności.