Właściwie
była podobna trochę do Mamusi Muminka, a trochę do Migotki. Z
Migotką łączyła ją grzywka. Wiek był raczej Mamusi Muminka, ale
miała w sobie jakąś taką młodzieńczość Migotki. Przyjechała
do szkoły ze swoją wielką harfą i wieloma małymi harfami. Wpierw
zagrała na swojej dużej harfie i opowiedziała o niej, ale
angażując dzieci i nie gadając za wiele. Zagrała kilka utworów,
ale były między nimi piosenki z „Alladyna” i „Króla Lwa”.
Potem
były zajęcia w mniejszych grupach. Dzieci zostały połączone w
pary : peanut butter and jelly (jedno z dzieci było masłem
orzechowym, a drugie galaretką jak na klasycznej amerykańskiej
kanapce z białego tostowego chleba). Każda para dostała małą
harfę. Dzieci będące peanut butter miały za zadanie grać na
czerwonych strunach, potem dzieci galaretki na niebieskich. Nastąpiło
kilka różnych ćwiczeń. Nauczyli się nie grać w czasie pauzy.
Pod koniec lekcji potrafili wszyscy razem, w miarę składnie zagrać
coś co można by nazwać piosenką – jak na czterdziestominutową
lekcję, to można to nazwać piosenką.
Mamusia
Muminka i Panna Migotka w jednym z urokiem i profesjonalizmem
prowadziła następne i następne zajęcia. Nawet dla przedszkolaków. bardzo miło się na to patrzyło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz