Na samym początku mojego pobytu tutaj zostałam zaproszona przez moją koleżankę na pierwsze urodziny jej siostrzeńca. Siostrzeniec jest siódmym dzieckiem z kolei, ma dużo cioć, wujków i kuzynów, więc ogólnie było bardzo dużo dzieci, dużo dorosłych, dużo jedzenia, słońce, ogród i bardzo sympatyczna atmosfera. Kiedy zbierałam się już do domu, mama jubilata zapytała się, jak mi się tu podoba, a na koniec dodała: Widzisz, my tu w Ameryce mamy cały czas party. Zawsze jest jakaś okazja, żeby świętować. Wtedy jeszcze nie do końca to rozumiałam, ale teraz rozumiem już znacznie lepiej. U nich byłam jeszcze na Halloween party, ale ideę świętowania mogłam prześledzić podczas minionego tygodnia w szkole...
W USA był to tydzień szkół katolickich. I oto jak hucznie go obchodzono w szkole Dobrego Pasterza:
- Poniedziałek - dzień wdzięczności za Kościół. Każdy uczeń mógł się przebrać za ulubionego świętego.
- Wtorek - dzień wdzięczności za rodziców. Poranna msza święta, po której wszyscy rodzice zostali zaproszeni na śniadanie przygotowane przez nauczycieli. Każde dziecko mogło napisać do swoich rodziców list, który rodzice dostawali podczas śniadania.
- Środa - dzień wdzięczności za nauczycieli. Uczniowie mogli przynieść drobne prezenty i listy dla nauczycieli. Śniadanie dla nauczycieli przygotowane przez rodziców. Uczniowie mogli się przebrać za ulubionego bohatera książki/filmu/bajki (nie wiem jak to wiąże się z nauczycielami i wdzięcznością dla nich, ale było zabawnie...).
- Czwartek - dzień patriotyczny. Uczniowie mogli ubrać się w kolorach flagi amerykańskiej.
- Piątek - po prostu party. Dzień szalonego nakrycia głowy lub szalonej fryzury (oj, wiele widziałam szalonych fryzur - konstrukcji na rolkach po papierze toaletowym i pustych butelkach plastikowych). Po południu cała szkoła pojechała jeździć na wrotkach w specjalnie do tego przeznaczonym miejscu zwanym "Fun Factory" (tak jak lodowisko, tylko jeździsz na wrotkach).
A w poniedziałek szykuje się pożegnalny lunch dla mnie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz