Pojechałam do Ameryki,
żeby zwiedzić pewną szkołę. Ta szkoła znajduje się w lesie.
Tak więc będąc pierwszy raz w Ameryce, spędziłam tydzień w
amerykańskim lesie. I muszę powiedzieć, że było warto.
Przedszkole mieści się w drewnianym żółtym domu z werandą,
natomiast szkoła w budynkach wymierającej parafii, kawałek dalej.
Byłam tam z moją koleżanką K. - panią od przyrody. Mieszkałyśmy
w miniaturowym domku pani dyrektor, który znajduje się w tym samym
lesie, jakieś 50 metrów od przedszkola. Pani dyrektor nigdy nie
zamyka swojego domu na klucz, a jeśli w przedszkolnej kuchni czegoś
zabraknie, to kucharz zagląda do jej domku i bierze co mu potrzebne.
Poraziła nas prostota idąca w parze z profesjonalizmem. Półki nie
są przepełnione, materiały dydaktyczne wyglądają na mocno
wysłużone, obiad jest dowożony z przedszkola do szkoły na
skuterze, wnętrza są przytulne i domowe. A w tym wszystkim widzi
się nauczycieli, którzy dokładnie wiedzą co robią i wiedzą
dlaczego są w tym miejscu, w tym lesie w pobliżu małego
miasteczka, gdzie – zaryzykuję to stwierdzenie – nie dzieje się
nic, a ludzie przemieszczają się tylko i wyłącznie samochodami. I
widzi się uśmiechnięte dzieci, które z zapałem zabierają się
do pracy. I to są te szczęśliwe dzieci, które raz na tydzień
wychodzą do lasu. W tej amerykańskiej plastikowej rzeczywistości z
telewizorem na pierwszym planie, oni potrafią siedzieć w kręgu pod
drzewami i w skupieniu przez 40 minut słuchać opowieści
nauczyciela o spotkaniu z sokołem i o polowaniu na jelenia. Dobrze
było to zobaczyć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz