piątek, 19 kwietnia 2013

Gazeta

Kiedy byłam mała, a może już nawet trochę starsza, to chciałam być dziennikarką. Cieszyła mnie wizja tego, że piszesz coś, co potem przeczyta dużo ludzi, że możesz przeprowadzać wywiady, spotykać się z ciekawymi osobami, że potem twój podpis widnieje pod artykułem; wyobrażałam sobie dobrze prosperującą redakcję – telefon się urywa, wiadomości z ostatniej chwili, spotkania redakcji, debaty, wciągające historie... Ogólnie miałam wizję rodem z amerykańskiego serialu i bardzo mi się taka praca wydawała pociągająca. Dziennikarką nie zostałam i chyba dobrze, bo raczej bym się mogła rozczarować, za to praca nauczyciela wciąż dostarcza nowych wyzwań i okazało się, że moje potrzeby dziennikarskie też można, dzięki niej, zaspokoić.
Na początku zeszłego roku szkolnego zebrałam wszystkich trzecioklasistów i oznajmiłam im, że zakładamy gazetę. Obwołałam się autorytarnie redaktorem naczelnym, ale do rozkręcenia sprawy – było to konieczne. Pomysł gazetki szkolnej, niby nie jest nowatorski, lecz żeby to wszystko działało elegancko i żeby gazeta wychodziła co miesiąc, to trzeba się trochę nagimnastykować. Poza tym zależało mi na tym, żeby oni poczuli trochę ten redakcyjny klimat (rodem z amerykańskiego serialu). Tak więc co tydzień siadaliśmy razem wokół stołu i wspólnie planowaliśmy kolejny numer. Na następnych spotkaniach czytaliśmy spływające artykuły, a dzieciaki uczyły się jak konstruktywnie chwalić lub krytykować. Ostatnie spotkanie przed wyjściem nowego numeru było zawsze przeznaczone na składanie gazety (była drukowana na stronach A3 i trzeba je było poskładać do formatu A4 i połączyć środek z okładką). Potem wyznaczona para dzieci rozdawała gazetę po całej szkole i jak przyjemnie było patrzeć, kiedy wszyscy (uczniowie i nauczyciele) danego popołudnia z nosami w naszej gazecie.
Pamiętam jedno spotkanie, kiedy moja redakcja miała szampański humor i nie dało się z nimi zrobić zupełnie nic, taka odchodziła głupawka. Zdenerwowałam się: powiedziałam, że jak tak to ma wyglądać, to niech sami ustalą co będzie w tym numerze, kto napisze i na kiedy; potem wstałam i wyszłam. Trochę podsłuchiwałam przez drzwi. Zrobiła się cisza i po chwili F. przejął dowodzenie. Jak wróciłam po piętnastu minutach to wszystko ustalone i rozpisane.
Gazeta istnieje dalej, tylko teraz w redakcji są tegoroczni trzecioklasiści, a fotel redaktora naczelnego przejęła pani M2. I są recenzje, wywiady, przepisy kulinarne, wiadomości sportowe, krzyżówki i dział „debiutanci” gdzie piszą młodsze dzieci. I widzę jak starannie piszą i przepisują teksty po trzy razy, żeby nie było błędów, chociaż wiem jakie to dla nich katusze i w innych przypadkach ciężko ich do tego namówić. I znowu są raz w miesiącu popołudnia, kiedy wszyscy z nosami w naszej gazecie.
Może któreś z nich będzie miało w przyszłości redakcję z prawdziwego zdarzenia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz