Kiedy byłam mała, a
może już nawet trochę starsza, to chciałam być dziennikarką.
Cieszyła mnie wizja tego, że piszesz coś, co potem przeczyta dużo
ludzi, że możesz przeprowadzać wywiady, spotykać się z ciekawymi
osobami, że potem twój podpis widnieje pod artykułem; wyobrażałam
sobie dobrze prosperującą redakcję – telefon się urywa,
wiadomości z ostatniej chwili, spotkania redakcji, debaty,
wciągające historie... Ogólnie miałam wizję rodem z
amerykańskiego serialu i bardzo mi się taka praca wydawała
pociągająca. Dziennikarką nie zostałam i chyba dobrze, bo raczej
bym się mogła rozczarować, za to praca nauczyciela wciąż
dostarcza nowych wyzwań i okazało się, że moje potrzeby
dziennikarskie też można, dzięki niej, zaspokoić.
Na początku zeszłego
roku szkolnego zebrałam wszystkich trzecioklasistów i oznajmiłam
im, że zakładamy gazetę. Obwołałam się autorytarnie redaktorem
naczelnym, ale do rozkręcenia sprawy – było to konieczne. Pomysł
gazetki szkolnej, niby nie jest nowatorski, lecz żeby to wszystko
działało elegancko i żeby gazeta wychodziła co miesiąc, to
trzeba się trochę nagimnastykować. Poza tym zależało mi na tym,
żeby oni poczuli trochę ten redakcyjny klimat (rodem z
amerykańskiego serialu). Tak więc co tydzień siadaliśmy razem
wokół stołu i wspólnie planowaliśmy kolejny numer. Na następnych
spotkaniach czytaliśmy spływające artykuły, a dzieciaki uczyły
się jak konstruktywnie chwalić lub krytykować. Ostatnie spotkanie
przed wyjściem nowego numeru było zawsze przeznaczone na składanie
gazety (była drukowana na stronach A3 i trzeba je było poskładać
do formatu A4 i połączyć środek z okładką). Potem wyznaczona
para dzieci rozdawała gazetę po całej szkole i jak przyjemnie było
patrzeć, kiedy wszyscy (uczniowie i nauczyciele) danego popołudnia
z nosami w naszej gazecie.
Pamiętam jedno
spotkanie, kiedy moja redakcja miała szampański humor i nie dało
się z nimi zrobić zupełnie nic, taka odchodziła głupawka.
Zdenerwowałam się: powiedziałam, że jak tak to ma wyglądać, to
niech sami ustalą co będzie w tym numerze, kto napisze i na kiedy;
potem wstałam i wyszłam. Trochę podsłuchiwałam przez drzwi.
Zrobiła się cisza i po chwili F. przejął dowodzenie. Jak wróciłam
po piętnastu minutach to wszystko ustalone i rozpisane.
Gazeta istnieje dalej,
tylko teraz w redakcji są tegoroczni trzecioklasiści, a fotel
redaktora naczelnego przejęła pani M2. I są recenzje, wywiady,
przepisy kulinarne, wiadomości sportowe, krzyżówki i dział
„debiutanci” gdzie piszą młodsze dzieci. I widzę jak starannie
piszą i przepisują teksty po trzy razy, żeby nie było błędów,
chociaż wiem jakie to dla nich katusze i w innych przypadkach ciężko
ich do tego namówić. I znowu są raz w miesiącu popołudnia, kiedy
wszyscy z nosami w naszej gazecie.
Może któreś z nich
będzie miało w przyszłości redakcję z prawdziwego zdarzenia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz