W „Dzieciach z
Bullerbyn” kiedy Lisa opowiada o szkole, do której chodzą,
wspomina jeden taki dzień, kiedy przyszli, a szkoła była pusta.
Nie było ani dzieci, ani pani nauczycielki. Zapukali więc do pokoju
pani, która mieszkała nad salą lekcyjną i okazało się, że pani
jest chora. Szóstka z Bullerbyn spędziła u niej cały ten czas,
przez który miały trwać lekcje, sprzątając, gotując, a potem
czytając książki z jej biblioteczki. Pamiętam, że ten fragment
robił na mnie wielkie wrażenie w dzieciństwie i dzisiaj nadal je
robi.
U mnie w szkole dużym
problemem jest czas obiadu. Nauczyciele zmęczeni. Dzieci mniej
zmęczone i czują powiew świetlicowej wolności. Trzeba ich
doprowadzić do jadalni. Usadzić przy wspólnym stole. Siedzą
nieporządnie, albo w ogóle nie siedzą, wchodzą pod stół, gadają
strasznie głośno. Ten chce tylko ziemniaki, tamten tylko mięso,
tylko surówkę, bez surówki, żeby marchewka nie dotykała
ziemniaków, czy można dokładkę, nienawidzę tej zupy, gdzie jest
mój kubek, zupa się wylała...Wobec powyższego, bardzo mi
odpowiadało, że w czasie obiadu opiekę nad dzieciakami przejmują
nauczyciele świetlicy. Nie był mój ten cały stołówkowy chaos i
nie ja go musiałam ogarniać. Ale w pewnym momencie sprawy wyglądały
już tak nieciekawie, że trzeba było jakoś temu zaradzić.
Poczułam, że chyba jednak ten problem musi stać się też moim
problemem i że moi uczniowie nie przestają być moimi uczniami wraz
z wybiciem godziny obiadu. Główną trudnością było to, że
nauczyciele świetlicowi nie mogą siedzieć z dziećmi przy stole,
bo muszą wydawać obiady. Jest to do tego stopnia pochłaniająca
praca (biorąc pod uwagę wszelkie warianty obiadu ucznia
podstawówki), że nie ma szans na to, żeby zwrócić uwagę na to
co się przy tych stołach dzieje. Uradziliśmy, że każdego dnia
dwóch dodatkowych nauczycieli, którzy w tym czasie kończą
zajęcia, będzie jeść obiad razem z dzieciakami. To czego tak
bardzo się bałam i przed czym ochoczo uciekałam do domu, stało
się faktem... I co się okazało? Że wcale nie jest tak źle. Nie
mówię, że dzieci od razu zaczęły stosować wszelkie zasady
savoir-vivre'u, że zrobiło się cicho i słychać było tylko,
wydawane od czasu do czasu przyciszonym głosem, sądy na temat zupy
lub drugiego dania... W żadnym razie nie. Ale dzieci zaczęły
zachowywać się z większą ogładą, a ja mam szansę zobaczyć
dlaczego zachowują się tak, a nie inaczej. To są po prostu kolejne
chwile, które z nimi spędzam. Inny kontekst niż zwykle, inne
rozmowy niż zwykle. Takie rozmowy obiadowe. I już tak nie uciekam
do domu, tylko sobie siedzę aż wszyscy skończą i zawsze się
jeszcze czegoś ciekawego dowiem.
A jak mi się to łączy
z dziećmi z Bullerbyn? Chodzi mi o więź. Więź, która ma szansę
tworzyć się między nauczycielem a uczniem, dzięki wszystkim tym
sytuacjom w jakich nauczyciel i uczeń się spotykają. Im więcej
takich sytuacji, tym lepiej ich znam i tym łatwiej jest mi do nich
przychodzić każdego dnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz