piątek, 5 kwietnia 2013

Gdzie się podziały wycieczki do lasu i popołudnia na podwórku?

W naszej szkole codziennie koło godziny 11.00 wychodzimy na podwórko. Musiałaby chyba szaleć burza z piorunami, żebyśmy nie wyszli. Jesteśmy bardzo konsekwentni w tym wychodzeniu – czy pada deszcz, czy śnieg, czy jest błoto po kostki, czy śnieg po kolana. Tak to zostało ustalone i tak ma być.
Obserwujemy dzieciaki z panią, którą będę zmuszona nazwać panią M2 (w odróżnieniu od pani M., która pracuje ze mną w jednej klasie, pani M2 jest wychowawczynią klasy równoległej). Co robią: grają w piłkę – to oczywiste, budują szałasy ze znalezionych patyków, mieszają błoto z trawą na obiad, łupią duże kamienie na mniejsze kamienie, sprawdzają głębokość naszej - stale obecnej przy wyjściu ze szkoły - kałuży (ale to tylko ci co mają gumiaki), przeskakują przez tę kałużę, budują tamy ze śniegu, chowają się pomiędzy zaparkowanymi samochodami, biegają w kółko bez wyraźnego celu. Są też zabawy, które nazwałabym fabularyzowanymi; one przychodzą i odchodzą – na przykład zabawa w ludzi pierwotnych, w Indian, w partyzantów, w bazy, w zakładników, w Gwiezdne Wojny. Wracają często ubłoceni albo mokrzy, trochę na nich wtedy pokrzykujemy i suszymy masowo skarpetki na grzejniku. Ale dobrze wiemy, że potrzebują tego czasu jak mało czego innego.
Była u nas w tym roku pewna Amerykanka, która ma swoją małą szkołę Montessori niedaleko Atlanty w Stanach Zjednoczonych. Przeprowadzała warsztaty, podczas których prezentowała obszerny program do nauki przyrody, który sama opracowała. Szczególnie utkwiła mi w pamięci jedna rzecz, o której powiedziała. Zaczęła od tego, że u niej w szkole jest taka zasada, że dzieciaki co najmniej raz w tygodniu idą do lasu. Stwierdziła, że przecież, jeśli spojrzymy na oś czasu od momentu kiedy człowiek pojawił się na świecie, to ludzie jednak zawsze spędzali większość dnia na powietrzu. Ona też wspominała swoje dzieciństwo, kiedy to wracała ze szkoły i od razu wychodziła na podwórko, gdzie była już do wieczora. Zapytała nas przekornie: „Może to co teraz obserwujemy – to siedzenie w biurach z klimatyzacją po wiele godzin i spędzanie czasu w samochodach, to jest tylko taki nieudany eksperyment?”.

2 komentarze:

  1. Czytałam kiedyś o norweskich przedszkolach - że tam więcej czasu spędza się na zewnątrz niż w budynku. Byłoby cudnie, jakby u nas się tak dało. I gdyby powietrze w Krakowie było lepsze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno pierwsza rzecz w jaką są zaopatrywani mali Norwegowie idący do przedszkola to narty biegówki:)

      Usuń