Bywa ciężko...Czasem
jest konkretny powód, a czasem chyba za długo i za intensywnie się
działa bez żadnego kryzysu, niekiedy nie pozwalając sobie na spadek formy. I ten kryzys w końcu przychodzi.
Pewnego popołudnia
przyszedł tak właśnie znienacka. Mieliśmy już iść na obiad;
wtedy jest moment ustawiania się w pary, żeby to jakoś wyglądało.
I ja poczułam ogromną niemoc i głos nie wychodził mi z gardła i
tak bardzo nie miałam siły powtarzać po raz nie wiadomo który
dokładnie tego samego. Moje myśli były w tamtym momencie pewnie
takie: „Ile razy można? Do nich nic nie dociera. Tyle w to wkładam
wysiłku, tyle razy im powtarzam, a tu nic. To zupełnie nie ma
sensu. Ja już nie dam rady.” Skapitulowałam. Na szczęście w
pobliżu była pani M2, która mnie uratowała i wzięła ich na
obiad. Ja udałam się pospiesznie do domu, żeby mnie za dużo nie
pytali, co mi się stało i czy panią boli głowa? Popołudnie
poświęciłam na relaks i na rozmyślania nad zjawiskiem wypalenia
zawodowego, które nagle objawiło mi się jako realny problem, kiedy
wyobraziłam sobie ile takich kryzysów przeżywa nauczyciel w ciągu
długich, długich, coraz dłuższych lat swojej pracy. Jaki jest
ratunek? Powoli zaczynam tworzyć sobie listę tego co pomaga: inni
ludzie, którzy wiedzą o co chodzi (zazwyczaj inni nauczyciele,
którzy w danym momencie kryzysu nie przeżywają), rodzina, ciepła
kąpiel, czekolada, dobry film o przesłaniu pozytywnym, wspomnienia
momentów, kiedy się udało ( na przykład wspólna szarlotka w
pierwszy dzień wiosny).
Ja wtedy akurat miałam
szczęście, bo ratunek przyszedł do mnie sam. I tak też czasem
bywa... Następnego dnia z samego rana, kiedy jeszcze nie do końca
byłam pogodzona z moją nauczycielską dolą, wszedł do klasy F. z czwartej klasy,
który był moim uczniem przez połowę drugiej i przez trzecią
klasę. W ręku torebeczka wyraźnie prezentowa. I zawstydzony mówi:
„Proszę pani, bo ja chciałem to pani już dać na koniec roku,
ale nie zdążyłem tego zrobić, potem chciałem na dzień
nauczyciela, ale też się nie wyrobiłem, potem na Mikołaja... No
ale dopiero dziś przynoszę.” I w środku własnoręczny szkic
statku (żaglowca) w ramce, i na tym tle napis z podziękowaniem za
półtora roku opieki i za pomoc w przewalczeniu tabliczki mnożenia. Jednak chcę być nauczycielką. Obrazek został zawieszony w okolicach mojego biurka, żebym kierowała na niego wzrok w czasach kryzysu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz