Coś
co rzuciło mi się od razu w oczy, kiedy weszłam do klasy w mojej
amerykańskiej szkole, to to, że dużo dzieci pracowało na tych
samych materiałach, każde osobno, rzadko kiedy parami albo w
grupach. Rozejrzałam się pilnie i zobaczyłam wypisane na tablicy
obowiązkowe aktywności dla każdego poziomu. Pobyłam jeszcze
trochę dłużej i zauważyłam, ze każde dziecko ma skoroszyt z
planem na tydzień, gdzie ma wypisane obowiązkowe aktywności i
miejsce na podpis nauczyciela koło każdej z nich. Dzieci wykonują
swoje obowiązkowe zadania, a potem plączą się za nauczycielem,
żeby im je sprawdził i podpisał się na kartce. To mnie trochę
zasmuciło i pomyślałam o naszych nieśmiałych próbach
wprowadzania planowania, ale indywidualnie z każdym dzieckiem
osobno. A i z tego nawet zrezygnowałyśmy w młodszych klasach, bo
nie ma wtedy miejsca na odkrywanie, na naturalną ciekawość, na
poszukiwanie, obserwację tego co robią inni, na interakcję z
otoczeniem. To jest trudne i jest kontrowersyjną decyzją. Bo plan
daje nam – szczególnie dorosłym – poczucie bezpieczeństwa („No
dobrze, zrobił to, to znaczy, że powinien umieć. A przynajmniej ja
to zrealizowałam”). Ale
to nie jest Montessori, gubi się ducha i serce tej metody. Nikt nie
powiedział, że nauczyciel nie ma mieć planu. Nauczyciel musi mieć
tyle planów ile ma dzieci w klasie, ale musi też umieć elastycznie
zmieniać te plany i dostosowywać je do potrzeb danego dziecka. Nie
chodzi o to, żeby uczeń odhaczył sobie wszystkie obowiązkowe
aktywności, zmęczył się i zniechęcił się do jakiejkolwiek
następnej pracy. Chodzi o to, żeby wciąż na nowo rozpalać w nim
ogień ciekawości, żeby go inspirować i podsuwać to czego w danym
momencie najbardziej potrzebuje. Trudne. Wiem.
Rozmawiałam
z niektórymi nauczycielami na ten temat i właściwie wszyscy
zgodnie twierdzili, że też nie bardzo im się to podoba, ale że
jest to rodzaj kompromisu, decyzja podjęta głównie ze względu na
niepokoje rodziców, którzy niewiele wiedzą o metodzie Montessori,
a chcą widzieć, że ich dziecko idzie do przodu. Ech. Rozumiem. Ale
nie popieram.
I masz rację :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że też tak myślisz:) A z mundurkami, to wiem, że to jest ciężki temat...
Usuń