Tak się składa, że na początku tego roku szkolnego znalazłam się bardzo daleko od mojej szkoły, moich uczniów, pani M., pani od przyrody; daleko od mojej rodziny i mojego Krakowa... Sama tego chciałam, nikt mnie tutaj siłą nie wywiózł. I siedzę sobie własnie w jasnym, szerokim korytarzu Katolickiej Szkoły Montessori im. Dobrego Pasterza w Cincinnati w stanie Ohio. Czuje się trochę jak w filmie, trochę jak we śnie. Siedzę na szkolnym krzesełku, w kącie koło kontaktu (jak to dobrze, że moje koleżanki z pracy dały mi w prezencie wtyczkę dla podróżnika...), popijam rozwodnioną kawę z wielkiego kubka, po bokach rzędy granatowych metalowych szafek, przez wielkie okna grzeje naprawdę mocno słońce. Każdy przechodzący dorosły i każde przechodzące dziecko pozdrawia mnie uśmiechem. Właściwie nie mają do mnie wielu pytań, witają jak "swoją", poruszam się swobodnie po całej szkole, która wydaje mi się bardzo podobna i bardzo inna od tej mojej. I uspokajam sama siebie, że nie muszę wszystkiego na raz zobaczyć, zrozumieć i z każdym porozmawiać, bo mam tu jeszcze przed sobą parę miesięcy. Tak właśnie - jeśli wszystko dobrze pójdzie - parę miesięcy! I mam mocne postanowienie, że będę tutaj opowiadać na bieżąco o tym jak tu jest. Tak daleko od domu...
A my tu już tęsknimy, ale damy radę jakoś:) tu też różne zmiany
OdpowiedzUsuńTrzymaj się!!Bardzo o Tobie cieplutko myślę i będę zaglądać co nowego mama Nowak
OdpowiedzUsuńI ja będę tu regularnie zaglądać, bo niezmiernie jestem ciekawa Twoich przygód za oceanem!
OdpowiedzUsuń